Nieuczciwość banków spowalnia gospodarkę

Przy milczącej aprobacie Narodowego Banku Polskiego i Urzędu KNF postępuje erozja zaufania do instytucji finansowych skutkująca spowolnieniem tempa wzrostu gospodarczego Polski. Na reputacji tracą nie tylko banki, które mają w swoich aktywach niezgodne z prawem produkty, ale cały sektor, także te instytucje, które nic w tej sprawie nie zawiniły. Pobłażliwość instytucji państwa wobec nieuczciwości niektórych banków i brak zdecydowanej reakcji jest niczym innym jak działaniem na szkodę polskiej gospodarki. Czy bierność prezesa NBP i szefa UKNF to celowy sabotaż?

Wyliczeniem strat bezpośrednich poniesionych przez Polaków, wynikających z działań nieuczciwych banków, zajął się Narodowy Instytut Studiów Strategicznych i opublikował wynik swoich prac w dokumencie pt. “Negatywny wpływ pseudokredytów frankowych na wzrost gospodarczy i dochody budżetowe“. Według szacunków Instytutu “Ubytek PKB z tytułu zaniechań legislacyjnych wobec banków udzielających kredyty pseudofrankowe, nie licząc spreadów, wynosi 21,97 mld zł co równa się stracie na poziomie 1,22% PKB. Natomiast ubytek podatkowy budżetu państwa z tego tytułu wynosi 3,85 mld zł czyli równowartość np. 500+ również na pierwsze dziecko.” Jest jednak równie poważny czynnik, którego Instytut nie wziął pod uwagę, a który stanowi prawdziwą kotwicę dla polskiej gospodarki.

PKB na dopalaczach kredytowych

Zacznijmy od tego – z czego bierze się wzrost gospodarczy i wzrost PKB? W sensie fundamentalnym – oczywiście z pracy ludzkiej i z innowacji w gospodarce. Ale na poziomie liczb mierzalnych w ekonomii jednym z istotnych czynników sprzyjających wzrostowi PKB jest właśnie wartość udzielanych kredytów. Mówiąc wprost – więcej kredytów to większy wzrost gospodarczy. W opracowaniu “Wpływ kredytów bankowych na wzrost gospodarczy w Polsce” sporządzonym na podstawie badań polskiej gospodarki w latach 2005-2015 przez Mateusza Folwarskiego z Katedry Bankowości Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie czytamy: “Na podstawie badań można stwierdzić, że wzrost kredytów dla sektora niefinansowego o 1 punkt procentowy prowadzić będzie do wzrostu gospodarczego o blisko 0,2 p.p.”. Sam raport zawiera szereg zbyt optymistycznych konkluzji dotyczących polskiej bankowości i jakości udzielonych kredytów, ale co do wniosku tyczącego się matematycznie wykazanego związku między akcją kredytową, a PKB – trudno z nim polemizować. Nie łatwo jest współczesnym państwom prowadzącym politykę gospodarczą opartą na długu odnotowywać wzrost, jeżeli reputacja części banków sabotuje akcję kredytową prowadzoną przez cały sektor. Na swój sposób, okoliczność tę stara się wykorzystać bankowe lobby, które twierdzi, że jeżeli zostanie zmuszone do uczciwości i przestrzegania prawa, to ograniczy akcję kredytową, a skutki tej decyzji odczują wszyscy obywatele. Tym właśnie argumentem szantażowane jest państwo polskie. Jednak czy polityka ulegania szantażowi sprawdza się na dłuższą metę? Nie bardzo, co wykażemy w dalszej części artykułu.

Podsumowując tę część – wystarczy współczesną gospodarkę zorganizować w taki sposób, by ludzie mogli korzystać z uczciwych kredytów, a PKB powinno rosnąć. W efekcie obywatele – wyborcy będą zadowoleni, a partia rządząca utrzymać się będzie przy władzy. Zasada jest prosta – ludzie biorą kredyty – następuje wzrost gospodarczy. Ludzie nie biorą kredytów – mamy spowolnienie gospodarcze.

Najkrótsze wytłumaczenie kreacji pieniądza

Przeciętny obywatel słysząc termin “kreacja pieniądza” wyobraża sobie, że jest to proces niezwykle zawiły, trudny do pojęcia i w ogóle nawet nie stara się go zrozumieć. Tymczasem jest to zagadnienie dość proste do wytłumaczenia przeciętnemu Kowalskiemu. Zapewne znacie z filmów i artykułów koncepcję kreacji pieniądza z depozytów z uwzględnieniem tzw. rezerwy obowiązkowej? Działa to tak: klient idzie do banku, wpłaca kwotę X, część z tej kwoty jest odłożona na rezerwę obowiązkową do banku centralnego, ale pozostałą część można pożyczyć innemu klientowi. Klient ten wydaje pieniądze, a przedsiębiorca, który zarobi zostawia depozyt w banku. Bank odkłada rezerwę obowiązkową i znowu pożycza… I tak aż do wyczerpania pieniędzy z depozytów.




Znacie ten opis kreacji pieniądza? To możecie zapomnieć i nie zaprzątać nim sobie głowy, bo rzeczywistość jest dużo prostsza.

Opisem tego, co faktycznie się dzieje między bankiem i klientami z udziałem banku centralnego zajął się Bank of England w dokumencie: Money creation In The modern economy. Pracę tę w łatwy do zrozumienia sposób przybliżył profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Tomasz Gruszecki w swoim artykule pt. “Pieniądz kreują banki komercyjne, a nie centralne“. Jeżeli zatem nie wierzycie w to, co za chwilę przeczytacie, to uwierzcie BoE i profesorowi. Ja natomiast opiszę proces kreacji pieniądza w najprostszy możliwy sposób – na jednym obrazku.

Tak wygląda kreacja pieniądza przedstawiona na jednym obrazku.



Na zdjęciu widzimy klienta (1), który po podpisaniu swojej umowy kredytowej (3) potwierdza transakcję uściskiem dłoni pani konsultant banku (2). Zdjęcie wykonano w kraju, w którym bankowość jest uczciwa, dlatego pan na zdjęciu jest uśmiechnięty – wie, że nie czeka na niego żadna “pułapka frankowa”, ani rosnący bez uzasadnienia WIBOR.

Wartość kredytu wpisana do umowy to wartość stworzonego przez bank “z niczego” pieniądza. W sposób zilustrowany powyżej można wykreować dowolną ilość nowego pieniądza, który zasili wzrost naszego PKB. Jedyne, co ogranicza bank to chęci klientów (indywidualnych lub korporacyjnych) do wzięcia na barki brzemienia kredytowego.

Zapewne w pierwszej reakcji będziesz czytelniku kwestionował to, co przed chwilą przeczytałeś wątpiąc, że to nie może być aż tak proste. A gdzie rezerwa obowiązkowa? Otóż rezerwa obowiązkowa, którą bank komercyjny musi trzymać w banku centralnym to tylko jeden z wielu czynników wpływających na koszty kredytu i tak zresztą przerzucane na klienta. A gdzie depozyty, do diaska? Większość z nas słyszała, że “kredyty biorą się z depozytów” pamiętając lekcję z filmu powyżej. Przecież powinno być pokrycie w depozycie dla każdego kredytu. Otóż, przy zawieraniu umowy kredytowej z pokryciem kredytu depozytami nie ma żadnego problemu. Pieniądze z kredytu klienta od razu wpłacane są na rachunek kredytobiorcy i w ten sposób stają się one depozytem. Proszę bardzo – oto mamy 100% pokrycia w depozytach. Tak działa magia współczesnej bankowości. Jedynym ograniczeniem wzrostu kredytów “w nieskończoność” jest zatem ich koszt – koszt powyżej którego klient po prostu nie zaakceptuje transakcji – nie weźmie na siebie brzemienia kredytu – równoznacznego z zasługą dla kraju – pchania do przodu polskiej gospodarki. Nie będziemy się oczywiście bawić w dyskusję “w co było pierwsze: jajo czy kura” dociekając “co ważniejsze: kredyt czy depozyt?”. Widzimy bowiem, że kredyt jest konieczny do wzrostu gospodarki, a oszukiwanie kredytobiorcy i podkopywanie autorytetu całego sektora finansowego to sypanie piasku w tryby polskiej ekonomii.

Zarówno depozytariusze jak i kredytobiorcy powinni czuć się bezpieczni korzystając z usług bankowych. Przez bezpieczeństwo mamy tu na myśli zgodną z prawem działalność banku.

Nie ma darmowych obiadów

“Nie ma darmowych obiadów” – jak mawiają libertarianie. Jeżeli dajemy bankom prawo do łupienia obywateli udzielając im “licencji na nieprzestrzegania prawa”, to można być pewnym, że koszt tego procederu i tak poniesie całe społeczeństwo. Koszt ten, to przede wszystkim obniżony wzrost gospodarczy o wydrenowane z kieszeni obywateli pieniądze, jak wspomnieliśmy na wstępie, oszacowany przez NISS na 1,22% PKB. Nikt jednak nie bierze pod uwagę tego, ile kosztuje gospodarkę utracone zaufanie do banków. Obecnie nazwa “instytucja zaufania publicznego” w odniesieniu do banków, po aferach z opcjami walutowymi dla przedsiębiorstw, aferze polislokat oraz wreszcie największej aferze bankowej w Polsce – aferze “frankowej”, wydaje się jakimś ponurym żartem. Dzisiaj w kontaktach z bankiem większość ludzi zachowuje ostrożny dystans, a “uczciwość” sektora ilustrowana jest w kulturze masowej w coraz bardziej dosadny sposób.

Nieprawidłowości mające miejsce w sektorze bankowym dopiero zaczynają się przebijać do powszechnej świadomości. Społeczeństwo wciąż nie dowierza i jest w szoku, że bank mógł być aż tak nieuczciwy:
– wprowadzał do umów zapisy niedozwolone prawem (abuzywne)
– stosował niezgodną z prawem indeksację do waluty obcej
– zabezpieczał się instrumentami pochodnymi CIRS/FX SWAP wpływającymi na kurs walut, o których klienci nie byli informowani tworząc ryzyko walutowe samemu pozbywając się jakiegokolwiek ryzyka
– proces informowania konsumenta i zawierania z nim umów obarczony był szeregiem nieprawidłowości, którymi zajmuje się obecnie prokuratura. Materiały dowodowe dostarczone przez pokrzywdzonych oraz przez Stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu są porażające.

Erozja autorytetu “instytucji finansowych” trwa w najlepsze, a organizacje takie jak Związek Banków Polskich, które powinny stać na straży przejrzystości działania banków, dbać o ich dobre imię – nic w tym kierunku nie robią. Zamiast potępić nieuczciwe instytucje, które już teraz przegrywają w sądach z klientami i mają na swoim koncie wyroki Sądów Ochrony Konkurencji i Konsumenta za zapisy abuzywne – stają w obronie winnych banków i pogrążają tym samym całą branżę finansową.

Lata miną zanim sektor odzyska utracone zaufanie, o ile w ogóle je odzyska, bo póki co lobby bankowe stosuje politykę “po nas choćby potop” i rabuje obywateli polskich tak długo jak się da, a raczej na tyle, na ile pozwalają mu władze i urzędy w Polsce.

Koszt ukryty licencji na łamanie prawa

Schłodzenie kredytowe zaczyna być powoli odczuwalne w obszarze kredytów dla przedsiębiorstw. “W okresie I-IX br. (…) przyrost akcji kredytowej był istotnie niższy (o około 30%) od odnotowanego w analogicznym okresie ub.r. ” – czytamy w opracowaniu “Informacja o sytuacji banków w okresie I-IX 2016 r” opublikowanym przez Urząd Komisji Nadzoru Finansowego.
A jak wygląda sytuacja w “departamencie” kredytów hipotecznych? Aktualnie, główna stopa referencyjna NBP wynosi zaledwie 1,50% (stan na 03.2017). Tak niski poziom stóp procentowych wpływa na stawki WIBOR oraz na średnie oprocentowanie kredytów hipotecznych, które nigdy w historii nie przekładało się na tak niskie koszty kredytu. Jednak tak korzystne warunki nie są w stanie same z siebie zachęcić obywateli do zaciągania zobowiązań kredytowych. Konieczne są dopłaty z programów MDM i RnS. Oznacza to, że wszyscy podatnicy składają się na nowe kredyty, po to, by tylko podtrzymać koniunkturę na rynku. Czy stać nas na takie szastanie pieniędzmi publicznymi, wydawanie lekką ręką miliardów, zamiast zmusić banki do tego, co w Polsce obowiązuje wszystkie pozostałe przedsiębiorstwa – do uczciwości i do przestrzegania prawa?

Na portalu “rynekpierwotny.pl ” czytamy: “Mimo obniżki dopłat odsetkowych, łączny koszt działania programu Rodzina na Swoim, do końca 2015 roku wyniósł prawie 3,2 mld zł. To niebagatelna kwota jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wszystkie bezpośrednie wydatki budżetu na ‘mieszkaniówkę’ nie przekraczają 1,4 mld zł – 1,6 mld zł rocznie. Trudno dokładnie oszacować jaki będzie łączny koszt RnS do końca 2020 roku, ponieważ nie znamy przyszłego poziomu stóp procentowych NBP i WIBOR-u 3M. Jeżeli przez kolejne lata (2016 r. – 2020 r.) roczny koszt dopłat odsetkowych będzie wynosił 400 mln zł, to suma środków wydanych na RnS przekroczy 5,00 mld zł. Z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa, analogiczny koszt programu Mieszkanie dla Młodych nie będzie wyższy od 3,00 mld zł (przy całkowitym wykorzystaniu puli z 2017 r. i 2018 r.). Do 31 lipca 2016 r. na wypłaty w ramach MdM-u wydatkowano 1,725 mld zł.”

W okresach, w których kończą się pieniądze z budżetu państwa przeznaczone na stymulację zaciągania nowych kredytów przez Polaków widać ewidentnie stagnację na rynku mieszkaniowym i rynku kredytów hipotecznych. Gdyby te coraz bardziej kosztowne programy z dnia na dzień zamknąć prawdopodobnie rynek kredytów hipotecznych zapadłby się na długi okres.
Dla polskiej gospodarki nie ma zatem innej drogi, jak tylko przywrócić działanie prawa na linii bank – klient i wyeliminować z sektora bankowego patologie. Nikt nie zawiera transakcji z firmą, po której spodziewa się nieuczciwości. Nikt dobrowolnie nie zawiera transakcji z partnerem, który ma “licencję na łamanie prawa”.

1 Comment on "Nieuczciwość banków spowalnia gospodarkę"

  1. No właśnie nikt nie zdaje sobie sprawy z długofalowych skutków, ja już dzisiaj edukuję nastoletniego syna, żeby nie brał żadnych kredytów, szczególnie mieszkaniowych długoletnich, żeby go nie oszukali tak jak mnie i innych frankowiczów.

Comments are closed.