Na czym polega numer szwajcarski?
Dlaczego przyjazd na II Ogólnopolską Manifestację Stop Bankowemu Bezprawiu jest obowiązkiem każdego kredytobiorcy, bez względu na to, czy ma kredyt złotówkowy, waloryzowany frankiem, euro, jenem lub inną walutą? Kupił polisolokaty lub opcje walutowe?
Niech o tym przypomni artykuł opisujący mechanizm, jaki został wykorzystany do zniewolenia setek tysięcy (a nawet milionów) spośród Nas. Zniewolenia dla zysków jednostek, mieniących się bankami, które twierdzą, że mają jeszcze “zaufanie publiczne”.
Otóż nie, nie macie już Naszego zaufania. Straciliście je w przeciągu ostatnich 8 lat.
I odbudowanie tego zaufania nie nastąpi, kiedy Prezes ZBP stwierdzi autorytatywnie „Zbadaliśmy. Wyszło nam, że społeczeństwo ufa bankom”.
To już nie działa, Panie Prezesie. Ściema się skończyła, nikt już nie kupuje tych bajek.
“[…] Numer szwajcarski polega na tym, że kredyty frankowe nie są wcale kredytami. Zostały tylko tak nazwane przez banki, aby naiwnym konsumentom wcisnąć ów „genialny produkt finansowy”. Kredytobiorcy zostali oszukani. Jeśli kredyty denominowane lub indeksowane do walut obcych nie są kredytami w rozumieniu prawa bankowego, to czym one są?
Kredytobiorca biorąc kredyt denominowany lub indeksowany do waluty obcej zyskuje, kiedy kurs waluty obcej osłabia się w stosunku do złotówki lub traci, kiedy kurs waluty obcej wzmacnia się w stosunku do złotówki. W tym znaczeniu, kredyty denominowane lub indeksowane do walut obcych mają charakter pochodnych papierów wartościowych (derywatów) – nazywanych kontraktami terminowymi na kurs waluty („futures”). Perfidia tych „kredytów” polega na tym, że klient banku kupuje za pożyczone od niego pieniądze kontrakt „futures” na pozycji krótkiej (gra na spadek kursu) i zabezpiecza (hipotecznie) pożyczkę swoim domem.
Umowa kredytu denominowanego lub indeksowanego do waluty obcej jest więc de facto umową:
1. sprzedaży na kredyt złotówkowy zabezpieczony hipotecznie nieruchomością.
2. długoterminowego kontraktu terminowego na kurs waluty indeksującej lub denominującej w stosunku do złotego na pozycji krótkiej (czyli takiej, na której kupujący zyskuje, kiedy kurs waluty spada w stosunku do złotego, a traci kiedy wzrasta).
Tłumacząc to na bardziej ludzki język: Bank pożycza klientowi 300 tysięcy złotych po kursie 3PLN za 1 CHF, ale udzielenie pożyczki warunkuje tym, że klient musi wybudować lub kupić dom, który stanowi zastaw kredytu i ponadto musi zagrać na rynku na kwotę 300 tysięcy złotych na spadek kursu CHF.
Ponieważ banki znalazły takich naiwnych klientów (frajerów) w liczbie około 500 tysięcy, łatwo można obliczyć w przybliżeniu stawkę tej gry. Frankowicze obstawili spadki kursu CHF w całym systemie finansowym naszego kraju w kwocie 150 miliardów złotych. Zagrali na spadek CHF za 150 miliardów złotych!!! (licząc, że przeciętnie kredyt wynosił 300 tysięcy złotych).
Jeśli znajdujemy frajera, który obstawia za 150 miliardów złotych wynik w ruletkę, to wszystko uczynimy, żeby nie padła w grze określona liczba. Najzwyczajniej banki zaczęły grać na wzrost kursu CHF. Dysponując możliwościami pożyczania kasy od banków centralnych w całej Europie, banki rozpoczęły proces skupu szwajcarskiej waluty – po to aby podnieść jej kurs i oskubać frankowych kredytobiorców.
Wystarczy, że kurs franka wzrósł z 3 zł do 3.90, banki są do przodu 30%. Frankowicze w Polsce, którzy przeciętnie brali kredyt frankowy po kursie 3 PLN za 1 CHF, muszą więc dopłacić do gry 50 miliardów złotych. Czy można znaleźć genialniejszy produkt finansowy, który przyniesie w sposób bezpieczny takie zyski? NIE!!! Finansista, który wymyślił go, jest geniuszem.
Perfidia „kredytów frankowych”
W standardowej grze na kontrakty „futures”, obie strony gry mogą szybko wycofać się, kiedy gra przynosi straty. W żargonie graczy giełdowych, określa się to „obcinaniem strat” lub „zamykaniem pozycji”. Oferując szwajcarski produkt, banki zabezpieczyły się w tak bezczelny sposób, że zobligowały swoich klientów do gry do upadłego. Frankowicze nie mogą bowiem przewalutować swoich kredytów po kursie ich nabycia. Muszą nadal grać, aż się wykrwawią.
Gra, w jaką banki uwikłały swoich klientów, przejawia jeszcze inny wymiar perfidii: filozoficzno-egzystencjalny. Otóż, kredytu szwajcarskiego nigdy nie będzie można spłacić przy takich samych miesięcznych ratach spłaty.
Jeśli klient banku wziął 300 tysięcy złotych na 25 lat, to rata spłaty kapitału powinna wynosić 12000 zł. rocznie. Oznacza to, że klient powinien rocznie spłacić 4% kapitału przy założeniu, iż spłaca takie same raty każdego miesiąca. Jeśli jednak kurs franka szwajcarskiego wzrośnie powyżej 4%, to kapitał spłaty z 300 tysięcznego kredytu wzrośnie o 12000.
Na początku 2009 roku kurs franka wynosił około 2 złotych, w 2015 roku wynosi 3.90. Daje to średni, roczny wzrost kursu tej waluty o około 15%. Załóżmy optymistycznie, że frank wzrasta jedynie 10% rocznie. Efekt, jaki uzyskujemy, jest taki, że spłacając stałe raty miesięczne, obliczone w dniu wzięcia kredytu, wartość kapitału do spłaty wzrasta, zamiast spadać. A jak Putin zaatakuje frontalnie Ukrainę, to o ile poszybuje kurs franka? O 100%? Wojna jest więc najwyraźniej w interesie bankierów. Czyż taka sytuacja nie może stanowić powodu do samobójstwa? Pomimo spłaty, górka kredytowa rośnie, zamiast się kurczyć […]”
Cały tekst przeczytasz na blogi.newsweek.pl: SZWAJCARSKI NUMER. KNF, SKOKI I FRANKOWICZE.
Przeczytaj również opracowanie: Czym jest kredyt przeciętnego “frankowicza”?
http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/696276,szwajcarski-numer-knf-skoki-i-frankowicze.html Numer szwajcarski polega na tym, że kredyty frankowe nie są wcale kredytami. Zostały tylko tak nazwane przez banki, aby naiwnym konsumentom wcisnąć ów „genialny produkt finansowy”. KREDYTOBIORCY zostali oszukani. Tłumacząc to na bardziej ludzki język: Bank pożycza klientowi 300 tysięcy złotych po kursie 3PLN za 1 CHF, ale udzielenie pożyczki warunkuje tym, że klient musi wybudować lub kupić dom, który stanowi zastaw kredytu i ponadto musi zagrać na rynku na kwotę 300 tysięcy złotych na spadek kursu CHF. Ponieważ banki znalazły takich naiwnych klientów (frajerów) w liczbie około 500 tysięcy, łatwo można obliczyć w przybliżeniu stawkę tej gry. Frankowicze obstawili spadki kursu CHF w całym systemie finansowym naszego kraju w kwocie 150 miliardów złotych. Zagrali na spadek CHF za 150 miliardów złotych !!! Szwajcarski numer polega na tym, że każdego roku banki skubią swoich KREDYTOBIORCÓW frankowych na około 10-15 miliardów. Z roku na rok ta kwota powiększa się, gdyż kurs franka osiąga coraz wyższe wartości. Z pewnością „szwajcarski numer” jest aferą rozsadzającą system finansowy kraju. Bankierzy i ich polityczne lobby są w stanie na ulice wysłać czołgi i po zęby uzbrojonych policjantów, aby stłumić protest frankowy. W końcu walka toczy się o 50 miliardów złotych. Aby wygrać, frankowicze muszą zorganizować się w strukturę polityczną w celu wystartowania w wyborach do Sejmu w 2015 roku. I o nowym numerze; jeszcze efektywniejszym http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/697105,rzad-platformy-jest-odbierany-na-swiecie-jako-niewiarygodny-i-niestabilny.html Od co najmniej 5 lat rząd karmi nas opowieściami o zielonej wyspie. Politycy partii rządzącej mówią nam, że nasza gospodarka wzrasta z roku na rok, pomimo zjawisk deflacyjnych. W takiej sytuacji rentowności naszych obligacji powinny osiągać wartości, jakie osiągają obligacje czeskie czy norweskie. Niestety rynki zmuszają nas do pożyczania pieniędzy o około 400% drożej niż czynią to Czesi. W porównaniu z państwami europejskimi, które posiadają własne, narodowe waluty, płacimy za nasz dług o około 850% więcej niż Dania, o ponad 440% więcej niż Czechy, 70% więcej niż Norwegia, nawet czasami o kilka procent więcej niż Bułgaria. Nasza gospodarka jest lepiej postrzegana od gospodarek: Chorwacji, Węgier i Rumunii. Płacimy za pożyczone pieniądze mniej niż Chorwaci o około 25%, mniej niż Węgrzy i Rumuni o około 30%. Najbardziej deprymujące jest jednak to, że jako kraj jesteśmy przez inwestorów postrzegani mniej wiarygodnie niż Hiszpania i Włochy. Polska za swój dług musi płacić więcej o około 70%, niż wymienione kraje. Skoro we wszystkich mediach światowych pisze się, iż oba państwa balansują na krawędzi niewypłacalności, to w jakim stopniu Polska musi być niewypłacalna skoro za pożyczane pieniądze musi o 70% drożej płacić? Porównując się z krajami Strefy Euro, możemy pocieszyć się, że jedynie lepiej wypadamy od Grecji, którzy muszą płacić odsetki o 400% wyższe od naszych. Trudno zrozumieć przedstawioną sytuację w kontekście rentowności wycenianej obecnie dla obligacji Hiszpanii oraz Włoch. Dlaczego wiec inwestorzy wyżej wyceniają wypłacalność obu wymienionych państw w porównaniu z wypłacalnością Polski, mimo, iż długi tych państw są trudne do wyobrażenia? Czy w rentowności obligacji dziesięcioletnich polskiego rządu są wliczone prowizje dla polityków, wypłacane w postaci intratnych posad w Brukseli lub w radach nadzorczych banków?