Jak banki trwoniły pieniądze z kredytów frankowych

Cieszy fakt, że bezprecedensowa niegospodarność ze strony banków w kredytach frankowych wychodzi wreszcie na światło dzienne. Po raz kolejny w swoim artykule wziął w obronę banki ekonomista FOR, pan Marcin Zieliński, sugerując, że to formalne wymogi zmusiły banki do tracenia przez nie pieniędzy na forexie.

Artykuł zamieszczony na stronach Rzeczpospolitej

Od kilku lat biegli sądowi, eksperci w dziedzinie finansów, wydając opinie w sprawie kredytów „frankowych” nazywają ten produkt CIRS-em lub swapem walutowym. Przykładowo, 21 grudnia 2020 Sąd Okręgowy w Warszawie (XXVI GC 586/20) bazując na opinii biegłych uznał, że waloryzacja w kredycie indeksowanym do CHF to wbudowany w umowę kredytu swap walutowo-procentowy. Zapisanie tego instrumentu w księgach banku jako kredytu, wymagało niezwykłej kreatywności, ale jak widać – bankom udało się tego dokonać. Być może czas, by także księgowi i biegli rewidenci zajęli się tym problemem i wsparli wysiłki prokuratury w Szczecinie, która od kilku lat zbiera dowody przeciwko nieuczciwym bankom w toczącym się śledztwie związanym z kredytami „frankowymi”.

Nie mamy pańskiego płaszcza

Żeby zrozumieć, iż „kredyt frankowy” w istocie nie jest kredytem, tylko jakimś innym instrumentem finansowym spróbujmy prześledzić, co dzieje się z pieniędzmi wpłacanymi przez „frankowicza”. W przypadku „zwykłego” kredytu, o którym mówi art. 69 prawa bankowego rzecz jest jasna. Klient otrzymuje od banku określoną sumę złotych, a następnie spłaca ją w ratach. Wynagradza przy tym bank odsetkami. Po spłaceniu całości kredytu bank otrzymuje swoją opłatę, a całość kapitału, którą bank przekazał zostaje wpłacona przez klienta do banku. Gdyby z jakiegoś powodu umowa okazała się nieważna, wówczas klient oddaje to co otrzymał od banku, a bank, to co wpłacił mu klient.

W przypadku kredytu „frankowego” będzie to trudne. Bank nie posiada kwoty równoważnej wpłaconym przez klienta frankom. Pieniędzy, które klient wpłacał bank już nie posiada w całości na rachunkach, gdyż wydał je na zabezpieczenie własnej pozycji walutowej poprzez zawierane przez niego kontrakty CIRS/FX SWAP. Mechanizm indeksacji sprawia, że ostatecznie koszt zabezpieczenia ryzyka banku w tych kontraktach, pokrywa klient. Jeżeli zatem klient otrzymał w kredycie 100 tys. złotych, to nawet jeżeli łączna wartość jego wpłat z tytułu kapitału wyniosła 500 tys. złotych, bankowi pozostanie na jego rachunkach jedynie początkowe 100 tys. Resztę, czyli w naszym przykładzie 400 tys. bank wydatkował na ubezpieczenie własnego ryzyka. To, co sprawia, że umowy „frankowe” są nieuczciwe to właśnie brak w nich informacji o kosztach, które ponosi klient w wyniku zastosowanego przez bank mechanizmu indeksacji. Bank nie informował też o tym jak jego zaangażowanie na rynku forex przekłada się na dodatkowe ryzyko po stronie klienta, co wiąże się z krótką sprzedażą walut. Bank bowiem zawierając umowę CIRS/FX SWAP sprzedaje w tzw. pierwszej nodze swapa walutę, której nie posiada. Sprawia to, że musi ją później odkupić z rynku, co otwiera szerokie pole spekulacjom walutowym.

Na przykładzie widać także, jak nieefektywny z punktu widzenia całej gospodarki jest to produkt. Łatwiej też zrozumieć panikę w szeregach bankowców po wyrokach TSUE. Banki zmuszone będą bowiem do oddania nienależnie pobranych od klientów kwot służących zabezpieczeniu ich ryzyka, których już nie posiadają. Bankowcy, którzy powinni uchodzić za wzór cnót gospodarności, pouczający innych o prawach ekonomii, okazują się być utracjuszami, którzy lekkomyślnie szastają pieniędzmi. Oczywiście nie swoimi, tylko klienta.

Zabezpieczenie a spekulacja

Pan Marcin Zieliński twierdzi, że zabezpieczenie nie jest tożsame ze spekulacją i ważne są pobudki, którymi kieruje się dana instytucja biorąc udział w operacjach na forexie. Trzymając się twardych faktów należy obiektywnie stwierdzić, że banki w efekcie swoich zabezpieczeń roztrwoniły jednak miliardy złotych w operacjach na rynku walutowym i uszczupliły tym samym zasoby polskiej gospodarki. Jaki był udział w tym klientów? Żaden. To nie klienci zawierali umowy na rynku forex, robiły to banki bez wiedzy i zgody klientów, na własny rachunek i ryzyko. Teraz materializuje się to ryzyko, o którym bankowcy wspominali już w 2005 roku, a Związek Banków Polskich przypomniał  w 2015 roku wydając Białą księdze kredytów frankowych w Polsce.

Odstawiając zatem na bok „motywy” trzeba stwierdzić, że banki te pieniądze straciły na rzecz spekulantów walutowych i tłumaczenie banku koniecznością spełnienia wymogów formalnych nie pomoże polskiej gospodarce odzyskać zmarnowanych w ten sposób pieniędzy. Należy też zauważyć, że tłumaczenia te następują ex post, już momencie, kiedy sprawa wyszła na jaw, a klient nie został przez bank poinformowany o aktywnym zaangażowaniu banku na rynku walutowym (krótkiej sprzedaży walut) i konsekwencjach tego zaangażowania.

Dodajmy, że właściwy kredyt dewizowy można było finansować m.in. z posiadanych przez bank w pasywach środków dewizowych, a nie koniecznie, tak jak było to robione w przypadku kredytów „frankowych” – ubezpieczając pozycje walutowe banku operacjami pozabilansowymi czyli CIRS/FX SWAP. Samo posługiwanie się przez bank, czy to pożyczkami, czy instrumentami pochodnymi nie było de facto wymogiem formalnym, które bank musiał spełnić przy wykonaniu tego rodzaju kredytów.

Klient nie miał obowiązku wiedzieć o konsekwencjach zabezpieczeń przez bank jego pozycji walutowej i powinien zostać o tym poinformowany. Właściwe poinformowanie o ryzykach wiążących się z zaangażowaniem banku na rynku forex powinno nastąpić przed zawarciem umowy, a nie obecnie, kiedy pieniądze przez bank zostały już wydane na ubezpieczenie jego własnej pozycji walutowej.

Jeżeli czegoś nie możesz zrobić uczciwie to tego nie rób

Pan Marcin Zieliński stara się wytłumaczyć banki, że inna konstrukcja kredytu „walutowego”, z pominięciem instrumentów pochodnych, np. poprzez pożyczki, przyniosłaby te same efekty. Nie ma potrzeby z tym polemizować, bo nie to było istotą problemu – tylko, jak to już zostało wcześniej zaznaczone – jest nim krótka sprzedaż walut przez banki.

Pan Marcin Zieliński pisze dalej „W przypadku transakcji na instrumentach pochodnych krótka sprzedaż jest technicznie niewykonalna, ponieważ takie transakcje nie wiążą się w chwili zawarcia z przeniesieniem własności aktywów.” Własność „aktywów”, np. franków, nie jest i nie była wymagana przy krótkiej sprzedaży. Wiedza ta powinna być już powszechna, bo obecnie, każdy może posiadać konto na platformie forexowej i sprzedawać krótko franki, złoto, ropę naftową, czy akcje, nie przenosząc własności tych aktywów.

Trzeba uczciwie przyznać, że nie było i cały czas nie ma możliwości stworzenia kredytów „walutowych”, które byłyby po uwzględnieniu wszystkich kosztów tańsze dla klienta niż kredyt w rodzimej walucie. Można było co najwyżej ukryć część tych kosztów, w szczególności koszty ryzyka i nie pokazać ich klientowi, co sprytnie uczyniły banki „frankowe”. To, że banki ostatecznie poniosą konsekwencje swojej nieuczciwości jest sprawiedliwe nie tylko wobec klientów, ale także wobec rynku. Część banków nie zdecydowała się bowiem na ukrywanie kosztów ryzyka i przenoszenie ich w całości na klienta. Dużym przygnębieniem napawa natomiast fakt, że szacunku dla prawa i dla uczciwości musi uczyć nas Europa oraz TSUE.