Co z tymi opcjami w bankach?

Autor grafiki: Irina Pozniak

Całkiem  niedawno prof. Witold Orłowski w swoim felietonie opublikowanym w Rzepie,  przestrzegał  banki przed „tykającą bombą” z powodu  wprowadzenia do obiegu nieuczciwych umów oraz spekulacji walutowych, których się dopuściły w latach 2007-2009.   Wspomniał też o nowym problemie tj.  prowizji  doliczanej  przez banki  do kwoty kredytu, bo  kredyt to  wypłacona przez bank  określona kwota środków pieniężnych  z przeznaczeniem na ustalony cel, więc doliczenie prowizji do kwoty kredytu jest niezgodne z  samą jego definicją. Problem niewielki tylko z pozoru, bo  może skończyć się np. unieważnieniem umowy.

Autor: Ireneusz Łazarski, Biegły rewident, prawnik, Absolwent ekonomii i finansów, Georgetown Univ, Washington D.C.

Sprawy nadużyć banków polskie sądy oraz TSUE  rozstrzygały już wielokrotnie na korzyść konsumentów. Jak dotąd, rozstrzygnięcia zmierzają do  wyeliminowania abuzywnych zapisów z obrotu prawnego i  przywrócenia równowagi stron, co często kończy się unieważnieniem całej umowy. Nie jest to więc  kara nakładana na banki, a  jedynie naprawianie  nieprawidłowości  pokutujących w Polsce od lat. Jedną z głównych przyczyn tych nieprawidłowości był obowiązujący  do 2016 roku,  bankowy tytuł egzekucyjny (BTE), którego działanie polegało na tym, że „co bank naliczył, to i   wyegzekwował”. Dopiero jego wyeliminowanie przez Trybunał Konstytucyjny ułatwiło  klientom dochodzenie  swoich praw; wcześniej każda sprawa przeciw bankowi oznaczała dochodzenie  zwrotu spełnionego lub wyegzekwowanego świadczenia i przywrócenie stanu poprzedniego, a linią  obrony banków było: „przecież klient się zgodził, nie wniósł sprzeciwu, podpisał  i zapłacił, więc chcącemu nie dzieje się krzywda”. Nie wspominają o tym, że  konsumenci albo  przedsiębiorcy posiadający np.  kredyt obrotowy, nie mieli po prostu wyboru. W gospodarce wolnorynkowej BTE to ewenement na skalę światową, o czym  doskonale wiedzieli międzynarodowi gracze finansowi angażując polskie banki do współpracy w zakresie toksycznych opcji  i zlecając im  dystrybucję. Banki, naliczając  ogromne zyski z opcji czy kredytów frankowych,  nie musiały  tłumaczyć skąd owe naliczone profity pochodzą. Wystarczył wydruk z ksiąg banku, by komornikowi przedstawić należność do wyegzekwowania.

Banki nie poniosły w Polsce znaczących konsekwencji za swoje nadużycia. Dla porównania – gdyby  podobne nadużycia miały miejsce np. w USA,   bank szybko zwróciłby  Smithowi  niesłusznie naliczone kwoty, ale też z własnej woli zapłaciłby odszkodowanie po to tylko, by  ów Smith nie robił z tego „afery”.  Działalność banków opiera się na zaufaniu;  korzystają więc ze statusu „ instytucji zaufania publicznego”, ale to pojęcie niezbyt przystaje do  polskiej rzeczywistości  do czasu  zaimplementowania przepisów UE dotyczących ochrony klientów w związku z obrotem instrumentami finansowymi (Dyrektywy MIFID I i MIFID II).  Wiele na sumieniu mają też  polskie władze, które, ujmując najprościej, ociągały się z implementacją tych przepisów, tworząc w ten sposób pole do ogromnych nadużyć. Ponadto,  w 2006 roku zlikwidowano Komisję nadzoru Bankowego  i powołano Komisję Nadzoru Finansowego, która  do 2009r w sprawie nadużyć bankowych zrobiła bardzo  niewiele.

W latach 2004-2008 złoty był ewidentnie przewartościowany wobec walut obcych, głównie z powodu  znaczącego napływu  kapitału obcego, czyli  obcych walut.  W ciągu kilku lat złotówka z poziomu 4 zł umocniła się  do 2 zł za dolara; podobnie było z innymi walutami.  Instytucje finansowe miały świadomość, że   sytuacja ulegnie zmianom, więc, kiedy dolar, EUR  i frank były tanie,  banki rozpoczęły masowo zamieniać swoje aktywa złotowe na walutowe. Wiedząc, że wartość złotówki będzie tylko spadać, wymyśliły najpierw kredyty indeksowane do walut obcych, które reklamowały jako  tanie  i łatwo dostępne. Od razu wyjaśnijmy – udzielanie kredytów z oprocentowaniem o 5-6% niższym od rynkowego nie mogło być prawdziwe z założenia, bo oznaczałoby to działanie na szkodę samych banków i ich akcjonariuszy. Ale fikcyjna zamiana waluty kredytu z PLN na walutę indeksacyjną pozwalała różnicę tę nie tylko zniwelować, ale też zarobić więcej niż na zwykłych kredytach złotowych z oprocentowaniem WIBOR.  Wszczepienie instrumentu pochodnego (opcji) do umowy o kredyt kreowało jednocześnie  franki szwajcarskie, które klienci zobowiązani byli spłacać. Powstała ogromna nierównowaga, w której całe ryzyko oraz koszty ponosili kredytobiorcy. Banki oczywiście udawały, że na tych kredytach nie zarabiają, tłumacząc to koniecznością zamykania otwartych pozycji walutowych, ale wiadomo, że to bujda , bo żadnego ryzyka związanego z tymi kredytami nie ponosiły; do tego procederu niepotrzebne były żadne franki, bo banki same je wytwarzały!

Mechanizm działania kredytów indeksowanych był prosty:  bank za złotówki nabywał od klienta prawo do waluty  po określonej cenie, tworząc w ten sposób  należność banku w walucie obcej, a to jest typowa opcja typu call. Obowiązkiem klienta było opcję tę  wykonać,  czyli spłacić  ilość złotówek w ratach równą bieżącej wartości waluty, z odsetkami.  Bank był/jest  w komfortowej sytuacji, bo  otrzymał od klienta gwarancje dostarczenia mu waluty po bieżącej cenie, za którą klientowi zapłacił  2 zł. Transakcje takie   ubierano  w formę kredytu hipotecznego – bo tylko produkt w takiej postaci dało się  reklamować i skutecznie sprzedawać!  Zainteresowanych szczegółami odsyłam do publikacji:

https://wyborcza.pl/7,162657,26895083,umowy-frankowe-to-kontrakty-na-opcje-walutowe.html

https://www.rp.pl/Nieruchomosci/303319982-To-byly-kontrakty-na-opcje-walutowe.html

https://www.bankowebezprawie.pl/umowy-frankowe-to-opcje-z-lat-2004-2009/

 

W większości krajów patologia   w sektorze  bankowym została wyeliminowana, a na banki  nałożono drastyczne kary. W Polsce kary nałożył jedynie  prezes UOKiK zobowiązując m.in.  banki do poinformowania klientów o stosowanych zapisach abuzywnych. Stwierdzono  w nich, że  niedozwolone postanowienia umowne są bezskuteczne, a bezskuteczność ta powstaje z mocy prawa i nie jest konieczne stwierdzenie jej na drodze sądowej. Wydawałoby się, że  skutek wydanych decyzji winien być oczywisty, jednak tak nie jest do dziś.   Sprawy wnoszone  do sądów przez  kredytobiorców oraz podmioty ograne przez banki  za pomocą toksycznych instrumentów finansowych ciągną się z różnych powodów latami.

Jeszcze ciekawiej  wygląda  sprawa  opcji oferowanych/ wciskanych przedsiębiorcom jako zabezpieczenia przed aprecjacją złotówki.  Spadek kursów walut obcych był szczególnie uciążliwy dla eksporterów.  Banki szybko przekonały się o zaletach opcji wszczepionych do kredytów, ale w przypadku przedsiębiorców taki manewr nie wchodził w grę,  bo sam sposób księgowania/ rozliczania  takich umów w księgach  budziłby już podejrzenia (ciekawe, że  powstawanie w bankach  należności frankowych znikąd nie wzbudziło zainteresowania nadzoru ani  audytorów).     Ponadto składanie  przedsiębiorcom ofert typu: kup pan, a właściwie  wystaw i sprzedaj bankowi opcje, wyglądałoby dość dziwnie. Zamiast tłumaczyć  meandry rynków finansowych znaleziono inny, bardziej skuteczny sposób –  postanowiono  oferować forwardy zabezpieczające zawierające w swej konstrukcji opcje call.   Banki miały  przy tym świadomość, że opcja call (prawo do nabycia waluty przez bank po określonej cenie) zgodnie z prawem nie jest instrumentem zabezpieczającym, ale w tym celu do tejże konstrukcji dodały opcję put (prawo do sprzedaży waluty przez klienta po ustalonej cenie), która taką funkcję pełnić może. Tworzyły więc hybrydy do wygrywania, które wbrew naturze   nazywano forwardami, bo forwardy to proste instrumenty ekwiwalentne, czyli bezpieczne – można stracić lub zyskać tyle, ile  zmieni się  kurs waluty.  Skrzętnie pomijano informację o korzyściach banku,  które przy takiej konstrukcji miały  przynosić bankowi wygrane, obliczane przy użyciu dźwigni finansowej jako  wielokrotność zmiany kursów. Natomiast po stronie klienta  instalowano ograniczniki typu: trigger factor, target profit, chooser,  strips of forwards, które de facto korzyści  przedsiębiorcy sprowadzały do minimum.

 

Instrumenty te oferowano najpierw  eksporterom  jako narzędzia zabezpieczające przed  spadkiem kursów walut. Później przestano nawet nazywać je zabezpieczającymi, bo można było na opcjach wygrać „nie ponosząc kosztów” – wystarczyło podpisać kontrakt.   Dzięki pogłoskom o wygranych oraz reklamie, poszło jak z płatka – grających przybywało i to na  coraz  większe kwoty.

Banki to  instytucje zaufania publicznego,  więc klientów  ogrywać nie mogą – kombinowali przedsiębiorcy.   Ale okazało się inaczej –  ogrywały i osiągały nieograniczone dochody zarówno z kontraktów rzekomo zabezpieczających jak i z kredytów indeksowanych do walut obcych.

Rozwój/ rozkwit tego procederu następował jak typowy hazard – aby  klienta zachęcić do gry, trzeba mu najpierw  dać wygrać.  Udzielone np. w 2006 roku kredyty indeksowane okazywały się w początkowym okresie korzystne dla klientów, ale banki dobrze wiedziały, że to co  utraciły na początku, odrobią z nawiązką w ciągu następnych  lat  (kredytów takich udzielano na okres nie krótszy niż  20 lat).  Podobnie  z kontraktami na opcje – najpierw oferowano je na niewielkie kwoty, a kiedy banki miały już klientów ,którzy „nieco wygrali”, wzmożono ofensywę medialną, zwiększono  środki na reklamę i dystrybucję, płacąc sprzedawcom – maklerom wysokie prowizje. I ruszyła lawina  ofert pod postacią niezwykle tanich kredytów frankowych oraz opcji walutowych, na których można  było „zarobić z niczego”. Zwiększono kwoty transakcji a oferty  kierowano też do klientów niezwiązanych z obrotem walutowym.  Szczyt procederu  przypadł na rok 2008, w którym to sam Deutsche Bank Polska zawarł spekulacyjnych transakcji na kwotę 24,3 mld złotych.  A działo się to tuż przed gwałtownym załamaniem się kursów, kiedy  banki w większości zdążyły  uciec przed nadmiarem taniejących złotówek i zamienić je  na należności walutowe. W ten sposób za pomocą instrumentów pochodnych wytworzyły ogromne ilości majątku w  walutach obcych! Wytworzyć tyle walut obcych za pomocą derywatywów (opcji), bez jakiejkolwiek interwencji organów nadzorczych –  to był majstersztyk! Konsekwencją dla klientów  były ogromne kwoty jakie  zmuszeni byli płacić bankom, przeciw czemu nie było ucieczki (vide BTE). Szybko pojawił się zarzut, że    bank jako instytucja zaufania publicznego, nie powinien ogrywać swoich klientów, ale zarzut ten  banki odparły, tłumacząc, że  na tym nie zarabiały,  bo musiały zawierać na rynku międzybankowym transakcje przeciwstawne.  Jest to wyjaśnienie absurdalne, ale skrzętnie wykorzystywane do dziś.  Po pierwsze – nie musiały, a po drugie – jeśli tak robiły – to dawały zarobić  swoim bankom  powiązanym, które  okazywały się być autorami  tak skonstruowanych instrumentów spekulacyjnych. Przykładem tego jest Deutsche Bank AG London Branch, który instrumenty konstruował, potem  zlecał  placówce DB  w Polsce  ich dystrybucję, czyli znalezienie klientów by ich ograć. DB Polska twierdzi do dziś, że na toksycznych opcjach zarabiał jedynie prowizję; zapomina jednak dodać, że  zarabiała jego  placówka powiązana w Londynie, która miała  w tym celu  utworzony specjalny departament (FX Options Operations, zajmujący się głównie rynkami wschodnimi). Polecam wnikliwe obejrzenie  filmu „Banksterzy”,  który dość trafnie  ukazuje realia  roku 2008.

Cały proceder polegający na tworzeniu sald w walutach obcych, czy za pomocą  kredytów indeksowanych, czy też  toksycznych opcji okazał się być zorganizowaną akcją, w której banki mając przewagę informacyjną  nad klientami, korzystając z luki prawnej powstałej w wyniku opóźnienia w implementacji przepisów UE a także zamian w nadzorze  -zlikwidowano KNB a powołano KNF,   postawiły na ich  ogranie.  Otrzymywali od swoich zagranicznych placówek/ banków powiązanych, zadania do realizacji w postaci sprzedania/ dystrybuowania tych instrumentów w Polsce. Ogromnie przydatny okazał się  w tym BTE,  bo  cokolwiek banki naliczyły, natychmiast wyegzekwowały.

Straty poniesione przez kredytobiorców oraz przedsiębiorców są  efektem  działań banków i to banki powinny ponieść konsekwencje swoich decyzji biznesowych. Nie musiały działać w sposób narażający na straty swoich klientów, bo  miały do dyspozycji różne mechanizmy finansowania. Wybierały  jednak te najbardziej  toksyczne, nie informując klientów o  jakichkolwiek zagrożeniach. Ryzyko wiążące się z  finansowaniem poprzez instrumenty pochodne nie było klientom wcześniej  znane a przez banki w ogóle nie  prezentowane. Za straty związane z wprowadzaniem do obiegu toksycznych instrumentów w polskiej bankowości nikt dotychczas nie poniósł konsekwencji.

Dziś nie ulega wątpliwości, że  banki  wówczas  oferowały   produkty  niezgodne z zawartymi umowami  i nieodpowiednie dla kredytobiorców, czy też przedsiębiorców, w których prawa i obowiązki  kształtowały w sposób utajony, co już w chwili zawarcia umowy powodowało nierównomierne  ich rozłożenie  i nie kompensowało narzuconego na klienta ryzyka żadnymi uprawnieniami. Znacząco ograniczyły, czasem nawet wykluczyły, potencjalne korzyści klientów, jednocześnie uchybiając wszelkim  obowiązkom informacyjnym, bo nie przekazywały żadnych danych, które pozwalałyby na obiektywną ocenę zawieranych transakcji i dostrzeżenie oczywistej nieekwiwalentności świadczeń. Warto podkreślić, że  sam proces wyboru/typowania klientów/ podmiotów do tego typu transakcji nie był przypadkowy; przedmiotem zainteresowania stały się  przedsiębiorstwa prowadzące znaczącą działalność eksportową, albo zawierające transakcje  w walutach obcych (importerzy).

Banki, prowadzące wówczas działalność na podstawie art. 70.2 ustawy o obrocie instrumentami finansowymi  uznały najpewniej, że reżim prawny obowiązujący  firmy inwestycyjne działające na podstawie zezwolenia KNF ich nie dotyczy. Korzystały więc z nieograniczonej swobody, bo nadzór sprawowany podówczas  przez wiele instytucji (KNB,  GINB, potem KNF, NBP, biegli rewidenci) w większości nie wypełnił ciążących na nich  obowiązków, na czym ucierpieli nie tylko przedsiębiorcy ale  i osoby fizyczne – kredytobiorcy.  Wówczas to  skala działalności banków  w zakresie obrotu spekulacyjnymi  instrumentami finansowymi  i  kreowania aktywów w walutach obcych za pomocą derywatywów była ogromna. Nie była to sytuacja normalna, więc powinna była zwrócić uwagę audytorów oraz instytucji nadzorczych. Problem ten stał się oczywisty dopiero po latach dociekań i analiz z udziałem najlepszych ekspertów/analityków finansowych w kraju oraz decyzjach Sądu Najwyższego. SN rozstrzygnął bowiem, iż banki prowadzące obrót instrumentami finansowymi podlegają tym samym przepisom prawa, co wszyscy inni, prowadzący działalność w oparciu o zezwolenie KNF. Wówczas  wydawało się, że banki proponowały uczciwą współpracę, jednak w obliczu tak opacznie  rozumianego prawa i  ogromnych dysproporcji w zakresie informacji, wiedzy i doświadczenia w kontakcie ze specjalistami banku, każdy klient mógł tylko stracić. Dziś wiemy, że tak być nie powinno, a winą za taki stan rzeczy nie mogą być obarczani  klienci banków.

Główne kompetencje  kontrolne nad bankami zostały  przypisane KNF ustawą  z  dnia 21 lipca 2006 r.  o nadzorze nad rynkiem finansowym która wraz z przepisami UE  ustalają jednolite dla wszystkich państw członkowskich wymogi ostrożnościowe i informacyjne. W stosunkach z klientami banki winny postępować  z uwzględnieniem szczególnego zaufania  oraz wysokich wymagań co do rzetelności, traktując wszystkich klientów z należytą starannością. Bank nie może wykorzystywać swego profesjonalizmu w sposób naruszający interesy klientów, więc działanie banków wymaga przestrzegania  obowiązków w zakresie społecznej odpowiedzialności. Rolą banków nie  może być zatem  osiąganie niewspółmiernych, dalece nieekwiwalentnych  korzyści, jakie chciałyby pod pozorem legalności  osiągać kosztem swoich klientów.

Wykonywanie  działalności bankowej  jest  prawnie reglamentowane, bo zachodzi w niej szczególna i trudna do uchwycenia  asymetria informacyjna, w tym całkowity  brak możliwości nadzoru działań banku od strony klienta.  Stąd  liczne  przepisy o charakterze gwarancyjnym i ochronnym oraz objęcie tej działalności nadzorem ze strony państwa. Dyrektywy europejskie w sprawie instrumentów finansowych  implementowano  z opóźnieniem, ale nie oznacza to, że banki mogły  działać poza reżimem prawnym właściwym dla typowych  firm inwestycyjnych. Nie da się  uzasadnić, aby transakcje terminowe o podobnej konstrukcji zawierane przez banki mają być  traktowane odmiennie  od transakcji zawieranych przez biura maklerskie. Obowiązek banku udzielenia klientowi pełnych i czytelnych informacji na temat oferowanych “produktów” wynika też z zasady uczciwości i lojalności przedkontraktowej, która stawia wobec banku, jako instytucji o szczególnym zaufaniu, o wiele wyższe wymagania niż wobec innych przedsiębiorców działających na rynku. Bank, będąc ekspertem w  dziedzinie  rynków finansowych, może  klienta ograć z łatwością.

W ramach  nadzoru  nad rynkiem finansowym,  KNF w marcu 2008 roku przyjęła rekomendację w której postanowiono, że: “Podmiot finansowy działa uczciwie i rozważnie, z poszanowaniem słusznego interesu klientów i dobra rynku finansowego, oraz nie nadużywa swojej dominującej pozycji wynikającej z przewagi zasobów, w tym kwalifikacji lub kompetencji osób działających w jego imieniu”. Natomiast  w Zasadach Dobrej Praktyki KNF określił, że:  „Banki, uznając, iż są instytucjami zaufania publicznego, w swojej działalności kierują się przepisami prawa, uchwałami samorządu bankowego, normami przewidzianymi w Zasadach oraz dobrymi zwyczajami kupieckimi, z uwzględnieniem zasad: profesjonalizmu, rzetelności, rzeczowości, staranności i najlepszej wiedzy”. W stosunkach z klientami banki postępują z uwzględnieniem szczególnego zaufania oraz wysokich wymagań co do rzetelności, traktując wszystkich swoich klientów z należytą starannością. Bank nie może wykorzystywać swego profesjonalizmu w sposób naruszający interesy klientów. W stosunkach z klientami i przy wykonywaniu czynności na rzecz klienta powinien działać zgodnie z zawartymi umowami, w granicach dobrze pojętego interesu własnego i z uwzględnieniem interesu klientów. Bank powinien informować klienta o rodzajach i warunkach świadczonych usług, wyjaśniając różnice między poszczególnymi oferowanymi usługami ze wskazaniem korzyści, które dana usługa gwarantuje oraz związanych z daną usługą ryzykach .Zasady działania banku w stosunkach z klientami, informacje o świadczonych usługach, a także umowy, dokumenty bankowe i pisma kierowane do klientów powinny być formułowane w sposób precyzyjny i zrozumiały. Rekomendacje te banki zapewne uznały za  niezobowiązujące, bo –  to przecież tylko rekomendacje.

W  2008 roku wiele banków  zwiększyło wolumen  obrotu instrumentami spekulacyjnymi ponad dwukrotnie, a przyczyny  znaczącego wzrostu tego rodzaju działalności pozostawały  nieznane. Nikt nie badał  sprawy obowiązków informacyjnych, które  banki winne były spełnić. Nie badano sprawy  źródeł pochodzenia  majątku banków, głównie należności w walutach obcych, kreowanego  za pomocą spekulacyjnych instrumentów pochodnych (opcji)  wszczepianych do umów kredytowych indeksowanych a także do forwardów strukturyzowanych, mających rzekomo zabezpieczać aktywa klientów przed utratą ich wartości.  Nie sprawdzano, że pod pozorem zawierania transakcji zabezpieczających, banki w rzeczywistości zawierały kontrakty na toksyczne  opcje,  w których relacje swoich praw  kształtowały jak  100:1 na swoją korzyść. Nie badano kto był/mógł być faktycznym beneficjentem owych toksycznych transakcji/instrumentów, niebędących przedmiotem publicznego obrotu.  Polskie  banki  utrzymują, że nimi nie były, bo zgodnie z obowiązującym prawem być nie mogły (sic), więc zarabiały na tym podmioty z nimi powiązane.   Mimo licznych informacji światowych o naruszeniach  prawa, KNF nie podjął w owym czasie czynności, które wykazałyby, że  banki   prowadziły działalność z naruszeniem prawa także w Polsce. Interesujące, że wyniki rewizji finansowych w postaci opinii i raportów sporządzanych przez biegłych rewidentów, mających podstawowe znaczenie dla oceny prawidłowości funkcjonowania banków  i ew. podejmowania dalszych czynności nadzorczych nad działalnością banków,  także nie wskazywały na nieprawidłowości w działalności banków.

Niestety,   KNF jako najważniejsza   instytucja nadzorcza  niewiele  zrobiła  w latach  2007-2008. Nie może być bowiem tak, że bank – podmiot zaufania publicznego, poddawany corocznej rewizji finansowej, prowadzi działalność porównywalną do kasyna, a żadna z instytucji nadzorującej jego działalność, w tym biegli rewidenci, nie zgłasza do niej  zastrzeżeń.   Banki prowadziły nieuczciwą działalność spekulacyjną  na szeroką skalę w całym świecie, ale tylko w Polsce nie spotkała się ona  z zastrzeżeniami instytucji kontrolnych.   Klienci banków zaś  mieli prawo oczekiwać, że powołana w 2006 roku KNF  sprawując nadzór nad rynkiem finansowym, będzie czuwać nad jego stabilnością, bezpieczeństwem oraz przejrzystością, ochroni interesy uczestników rynku, zwiększając tym samym zaufanie działających na nim podmiotów i zainteresowanie potencjalnych klientów.

Aktualnie obowiązujące   przepisy dotyczące  obrotu instrumentami finansowymi  zostały znacząco zaostrzone  nowymi  rozporządzeniami   Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) dyrektywami WE  i rozporządzeniami UE, niemniej jednak z chwilą wejścia w życie ustawy o obrocie instrumentami finansowymi, przepisy  krajowe wystarczająco chroniły klientów banków  dokonujących terminowych operacji finansowych już od  2005 roku. Jednak pomimo tak licznych przepisów prawa, doszło do daleko idących nieprawidłowości, których konsekwencje finansowe  wielu klientów banków ponosi do dziś, nie znajdując pomocy a często nawet zrozumienia u wielu instytucji, których obowiązkiem zdawałoby się w takiej  sytuacji  ową pomoc zapewnić. Jedyna droga, która pozostaje kredytobiorcom i przedsiębiorcom, to zmaganie się ze służbami prawniczymi banków przed sądami,  przed którymi  rozstrzygnięcia  są odległe i  niepewne, mimo iż zarówno przepisy prawa jak i fakty związane z tym procederem są dość jednoznaczne.

 

Ireneusz Łazarski

Biegły rewident

Absolwent Georgetown Univ

Washington DC, USA