Sądowi Najwyższemu z odsieczą. Dziękować nie trzeba!

Od dwóch lat mamy wyrok TSUE, kilka ważnych orzeczeń SN sprzed roku, mnóstwo decyzji UOKiK, a to co zostało,  mają/mogą pozałatwiać sądy powszechne. Nawet premier  pisał  do TSUE, że popiera,  i że bardzo. Teraz milczy (?), ale jego epistoły są  dostępne w necie.  Sądy raczej nie mają  kłopotów z prawem, deliberacji wymaga jedynie materia sporu,  a z nią zebranie faktów  i sformułowanie roszczeń, a to już zadanie wnoszących spór. O co wniosą, tak sądy rozpatrzą, dokonają subsumpcji   i orzekną, w czym  nie wyręczy ich  żaden najwyższy.  Zacznijmy od  przypomnienia  pytań z jednej  Izby do drugiej,  by ta druga odpowiedziała, może opowiedziała o  kursach (3 pytania),   kondykcjach,  przedawnieniu  i wynagrodzeniu za kapitały.

Artykuł zamieszczony także na stronach Gazety Wyborczej.

Autor: Ireneusz Łazarski, Biegły rewident, prawnik, Absolwent ekonomii i finansów, Georgetown Univ, Washington D.C.

Sądowi Najwyższemu z odsieczą. Dziękować nie trzeba!

Z  odpowiedziami na pytania, zadane jeszcze w styczniu przez prezes Manowską  Izbie Cywilnej SN, pojawiły się nieprzewidziane kłopoty. O możliwych rozwiązaniach pisałem kilkakrotnie, a że niewiele się zmieniło, wszystko jest aktualne, więc polecam:

https://www.rp.pl/Rzecz-o-prawie/311249972-Ireneusz-Lazarski-Frankowicze-dlaczego-czekamy–na-Sad-Najwyzszy.html

https://www.rp.pl/Opinie/303219975-Ireneusz-Lazarski-Komu-posluzy-orzeczenie-SN-ws-frankowiczow.html

https://www.bankowebezprawie.pl/fakty-o-franku-nim-wyznaczy-je-sn/

 

Czy i co Sąd Najwyższy może?

Panuje przekonanie, że Sąd Najwyższy rozstrzygnie w końcu  kto, komu, kiedy i ile  ma oddać.  A prezes SN narobiła „bigosu”, bo  jak odpowiedzieć, kiedy pytania rozmijają się z kompetencjami Izby, co próbował wyjaśnić sędzia – mówca, spychając problem na innych.  W czasach kiedy prawo, prawo znaczyło,  ktokolwiek dostrzegł niejasności w przepisach, posyłał do Najwyższego, a tenże zakasywał rękawy i rozstrzygał, jak oznajmia pismo (ustawy). Dziś dobro ogółu wymaga wzajemnej  współpracy, więc skoro  one (te instytucje  wymienione  na konferencji), mogą pytać SN, to ów nie może być takiego prawa pozbawiony. Zakładam, że wiążącej  porady udzieli jedynie Rzecznik Praw Dziecka, na okoliczność, gdy  sądowi przyjdzie rozstrzygnąć doniosły problem społeczny typu: z akt wynika, że bogaty Kowalski ma wygrać z bankiem, a dzieci  Nowaków nie dojadają, co robić? Za podszeptem RPD: Kowalskiemu nie oddać, bo  byłoby to niezgodne ze sprawiedliwością społeczną.

Kto i co odpowie?

Autorka pytań, zatroskana kondycją rodzin i ich dzieci, zadała sędziemu mówcy nie lada kłopot. Ponieważ zagadnięte instytucje mogą być zajęte równie ważnymi  sprawami społecznymi, póki co polecamy  poczytać prof. Łętowską, którą trudno posądzać o postawę antykonsumencką.  Co prawda odpowiedzi są w aktualnych przepisach i wykładniach, ale nie zawsze łatwo je znaleźć. Zamiast kłopotać niższe i obce merytorycznie instytucje,  można też zapytać  Sędzię  SO w W-wie, Magdalenę Śliwińską – Stępień, której wszystko, co potrzebne do uzasadnienia, udało się znaleźć. Zapewne ona, jak i prof. Bodnar, prawo czytają ze zrozumieniem, ale siedzący na gorącym krześle profesor, może nie dostąpić zaszczytu bycia zaindagowanym. Wątpliwości prawne zwykle rozstrzygał  Sąd Najwyższy,  stąd dylemat:  czy mówcy na konferencji odwróciła się kartka, czy to raczej dobra zmiana? Możliwe, że to pierwsze, bo jeśli  bankom  odwróciły się kursy i było dobrze, to czemużby nie odwrócić tu?  Skoro  adresowane instytucje  nie są przywykłe do wspierania władzy najwyższej, bo zajmują się pomocą raczej niższym, byłoby właściwe je odciążyć, bacząc na wagę sprawy i poczucie obywatelskiego obowiązku.

Co z tym słapaniem, czyli uwalutowaniem?

Otóż kredyty indeksowane wypłacano w złotych, a jeśli  banki  w swoich księgach zapisywały należności we franku, to je przewalutowały, czego bez zlecenia klienta zrobić nie mogły, więc naruszyły prawo i wpadły w tarapaty. Bank słapnął  definiendum na definiensa czyli  przedmiot przekształcił w podmiot  i twierdzi, że kredytu udzielił we franku, bo tak zapisał w księgach. Gdyby ów indeksowany  kredyt, bank  pozostawił  w PLN,   żadnego prawa by nie naruszył.  A zamiana waluty bez użycia waluty to dodanie do umowy sprzedaży krótkiej, w której  zastosowane kursy zmieniają znaczenie. Po tej operacji  sytuacja w księgach banku wygląda tak:  klient, przyszedłszy po kredyt, sprzedaje  bankowi franki, po czym tenże bank pożycza  te same franki  klientowi. Ale wypłaca w złotych,  bo robi klientowi przysługę. Tak często tłumaczą banki, co byłoby zgodne z prawem, ale niestety, z daleka trąci   absurdem!.

Przewalutować – to dobrze, czy źle?

Obronić takiej wersji nie sposób, bo wiemy, że żaden z klientów nie przychodził po kredyt z frankami. A przewalutowanie  istotnie zmienia naturę transakcji, co jest i abuzywne i  zahacza o art. 58 kc (nieważność bezwzględna), czyli dotyczy nie tylko konsumentów, bowiem narusza wiele przepisów prawa bankowego, cywilnego i bilansowego. Przed zamianą walut bez waluty, warto byłoby sprawdzić, co znaczy indeksacja, a co instrument finansowy! Przewalutowanie to też wytworzenie przez  bank franka przy udziale kredytobiorcy, ale bez jego wiedzy. Skoro ten produkt – frank okazał się wadliwy, to bank, jak każdy producent bubli, ma się zająć ich „utylizowaniem”.  Oczekiwanie  pomocy od kredytobiorców jest trudne do uzasadnienia,  bo oni franków (chyba) nie wytwarzali.  Ktokolwiek indeksował  bez przewalutowania, może spać spokojnie, bo sama indeksacja jest powszechna i zgodna z prawem. Swoje niezadowolenie banki  winny adresować do pomysłodawców przewalutowania i kreatorów sprzedaży krótkiej, albo do audytorów, rewidujących księgi banków. Bo to oni winni byli wyjaśnić skąd  bank zgromadził tyle aktywów w walucie obcej, albo krótko: skąd franki?

Kursy dobre, ale niepotrzebne

A więc – podpowiedź na pierwsze trzy pytania brzmi:   jakakolwiek dyskusja o kursach, czy próba odpowiedzi na nie, jest całkowicie  bezprzedmiotowa, a nawet bez sensu. Anulowanie  abuzywnej klauzuli albo unieważnienie umowy, oznacza całkowite wyeliminowanie znaczenia i problemu kursów walut; stają się po prostu zbędne, bo świadczenia  banków zostały zrealizowane w złotych.   Zakładam, że nie ma wątpliwości co do tego, że o abuzywności nie przesądza sam zapis w umowie, ale  przede wszystkim jego faktyczne  użycie, czyli nadużycie.  Wszystkie szczegóły dot. realizacji umowy znajdziemy w historii kredytu, a rozwiązania w prawie bankowym, kodeksie cywilnym,  ustawie o rachunkowości i innych.

Rozliczenia, kondykcje, salda

Ciekawe stanowisko zajął Sąd Najwyższy w sprawie  wzajemnego  rozliczenia stron, jakoby  powinno być oparte  o teorię dwóch kondykcji, dodając, że z nią ściera się druga teoria – salda. Rekomenduje się owe dwie, ale gdyby Rzecznikowi … zależało na czasie, bo … czyjeś dzieci nie dojadają, rozstrzygnięcie dwu kondykcji zajmie min. 10 lat. RPD może  podpowiedzieć, by od  ze względu na sytuację rodzin i dzieci, sprawy przyśpieszać, zachęcić sądy, wskazać ile żądać i zawnioskować o rozliczenie netto. Prawo jednakowoż stanowi, że dwie strony tej samej nieważnej umowy nie mogą być jednocześnie względem siebie zubożone i wzbogacone. Zubożona jest tylko ta,  która zapłaciła więcej. Wystarczy ustalić, kto, co i ile świadczył, a  różnicę, jako bezpodstawne wzbogacenie  zwrócić. Jeśli  powód  o to wniesie  i  potwierdzi dowodami  to sąd tak orzeknie,  jeśli nie,  powództwo oddali, albo rozstrzygnie bez rozliczenia stron.  O czym miałby rozstrzygać Sąd Najwyższy, kiedy o kondykcjach przesądza zakres pozwu i postępowanie dowodowe?. Chyba nietrudno stwierdzić,  że obie teorie mogą mieć zastosowane, jednak aby pozbyć się problemu przedawnienia świadczeń którejkolwiek ze stron, roszczenia należałoby  formować tak, by  sąd sprawę rozstrzygnął w jednym procesie.

Odkąd do przedawnienia?

W sprawie przedawnienia, zdarza się, że sądy nie mają pewności,  co może mieć miejsce tylko w przypadku  dwu kondykcji,  ale przepisy prawa są i  wykładni mnóstwo. Jeśli ustalimy, kiedy okres przedawnienia rozpoczął swój bieg,to zgodnie z art. 118 k.c.: termin przedawnienia wynosi sześć lat, a dla roszczeń o świadczenia okresowe oraz roszczeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej – trzy lata. Przepisy o bezpodstawnym  wzbogaceniu nie zawierają  regulacji szczególnych. A rozpoczęcie biegu terminu przedawnienia, to  dzień, w którym powód dowiedział się o swoim roszczeniu albo z łatwością mógł się o nim dowiedzieć.

Należałoby też  pamiętać o roszczeniu banków o zwrot świadczenia,  z czym nie będzie problemu, jeśli pozew będzie wniesiony o zwrot nadpłaty świadczenia. Natomiast zalecenie Sądu Najwyższego, że mają być dwie kondykcje spowoduje, że większość roszczeń banków stanie  się przedawnione. Wniosek o rozstrzygnięcie wraz z rozliczeniem świadczeń (saldem), eliminuje przedawnienie, sprowadzając do tego, co zapisane   w art. 118.

Koszty kapitałów to koszty. Ale czyje?

Każdy znając podstawy działalności gospodarczej i prawo bilansowe wie, że wszystkie koszty kapitałów są kosztami przedsiębiorcy, a nie jego kontrahenta.  Jeśli ktoś chce zarobić, to udziela bankowi pożyczki, robi lokatę, kupuje obligacje (kapitały obce) albo  kupuje akcje (kapitał własny) i czeka na dywidendy. Koszty kapitałów to utracone  korzyści, czyli “lucrum cesans”. Tu nie chodzi  o tę grupę. A prawo do zwrotu kosztów  to tak, jak  gdyby  producentowi  przyznać   zwrot kosztów  produkcji bubla, którego nikt nie chce kupić!

Pytanie to należy do niebanalnych, bo dostrzec można  sugestię, jakoby  kredytobiorcy ustalali z bankiem  politykę kredytową i kapitałową, czyli co bank  robić powinien. To chyba  wyolbrzymienie   roli kredytobiorców. Ale jeśli bank tracił na swapach, czy foreksach i straty wiąże  z kredytami frankowymi, potwierdza,  że  w powiązaniu  z nimi kreował pozycję walutową, poszerzając zakres   gry na rynkach. Cokolwiek wygrał lub przegrał, należy do banku. Bank nie proponował klientom wygranej więc przegrana  jest też bankowa. Bank chciał zarobić dużo, lecz zarobi mniej albo wcale, czyli  utraci korzyści, na które liczył. Gdyby SN orzekł, że bankom należy się zwrot kosztów ich pieniędzy,  byłaby to ekonomiczna „herezja” i   każdy  wytwórca mógłby się  domagać zapłaty za wyprodukowany bubel.

Sąd Najwyższy mógłby pomóc. Ale jak?

Tym sposobem  podpowiedzi na pytania  mamy z głowy. A Izba Cywilna mogłaby pomóc mobilizować sądy  i wskazywać, gdzie potrzebne  prawo znajdować.   To w sposobie realizacji umowy leży pies pogrzebany,  a nie w kursach, liczbie  kondykcji, kosztach banku,  braku prawa czy jego wykładni. Sądy nie mają kłopotu z rozstrzyganiem  o abuzywności, czy  innych naruszeniach prawa, ale  niełatwo jest   zebrać i opisać fakty tak, jak poczynił to Sąd Okręgowy w  W-wie, bowiem  kredytobiorcy nieczęsto owe  zawiłości potrafią sformułować.  Poczytajmy ze zrozumieniem  uzasadnienie do wyroku  sporządzone przez Sędzię  p. M. Śliwińską – Stępień, bo wykonana przez nią praca  zasługuje na  uznanie szczególne. Pani Sędzia miała przewagę,  bo rozstrzygała o faktach wynikających z dowodów. Ale też wie, że inaczej się nie da.  Po analizie jej opracowania powtórzmy, że werdykt Izby Cywilnej SN w sprawie owych sześciu pytań nie jest niezbędny.

Bez transakcji  sprzedaży krótkiej i przewalutowania,  udzielenie  kredytu indeksowanego byłoby niemożliwe. To  potwierdza, że umowa o kredyt jest w zasadzie transakcją wtórną, a jej  celem jest  rozliczenie opcji. Zmienia to znaczenie prawne takiej umowy, choć faktycznie zostaje to samo. Waluta obca występuje tam  wirtualnie, jako  należność od klienta.    Straty  ponosi  wystawca opcji czyli  klient zwany kredytobiorcą, a zyski przypadają bankom.  To banki stworzyły produkt, który nie zapewnia równowagi kontraktowej między stronami. Konsekwencje niezgodności umowy o  kredyt indeksowany z naturą stosunku oraz zasadami współżycia społecznego określają nie tylko  przepisy art. 385’ kc  i Dyrektywa 93/13 EWG, ale też  art. 58 kc, który w takich sytuacjach przewiduje  nieważność bezwzględną umowy.

 

Ireneusz Łazarski prawnik, biegły rewident,

absolwent ekonomii i finansów,

Georgetown University, Washington D.C