Frankowicze! Podziękujcie Prezesowi mBanku!

Znane są liczne publikacje, w których czołowi ekonomiści, profesorowie  i finansiści  dowodzą  szkodliwości, jaką  frankowicze zamierzają wyrządzić  bankom, porządkowi społecznemu i całej gospodarce rynkowej. Nawet rektorzy pisali, że  „lud za dużo nauczył się ekonomii i  wchodzi  w amber goldy, skoki i piramidy, angażując się w skumulowane ryzyko kredytowe i walutowe, do czego wykorzystuje banki”. To  przykłady porad sponsorowanych nie łączących się zbytnio z meritum.

Autor: Ireneusz Łazarski, Biegły rewident, prawnik, Absolwent ekonomii i finansów, Georgetown Univ, Washington D.C.

Również w tym duchu wypowiada się po raz kolejny prezes mBanku Cezary Stypułkowski w wywiadzie dla  Wyborcza.biz 6 maja br,  Witolda Gadomskiego, który dyskutanta otoczył (chyba) aurą nieomylności, nie zadając  mu choćby jednego trudnego pytania. Ale mimo to, Prezes z własnej woli  ujawnił  rzecz niezmiernie ważną, co oznacza, że – warto rozmawiać!  Mniemam, że apel  z 23.04 GW, o czytanie Łętowskiej ze zrozumieniem, poskutkował, bowiem  Prezes stonował nieco poglądy na istotę zjawisk gospodarczych, dynamikę i determinizm rynku, wyszukane interpretacje prawnicze a także skalę  zastraszających nieporozumień.

Wydawało się, że emocje zostały rozładowane, strony opowiedziały i opisały, co chciały, że  nastał czas merytorycznej dyskusji. Ale wywiad z Prezesem, któremu red. Gadomski zapewnił komfort jak  Holecka swemu szefowi na TVP,   w tym kierunku nie zmierza. W wywiadzie i wcześniejszych  pisywaniach, poza ogólnymi frazesami, nie znajdziemy wiele. Prawo  miałoby nadal  szkodzić gospodarce rynkowej  i  naruszać stabilność banków. Odnieśmy się  tu do kilku  tez, by skalę  sprzeczności pomniejszyć, bo czasem jedno słowo może wiele zmienić, o czym pod koniec tekstu.

Zacznijmy od owych 50 miliardów strat banków, czyli szarlatańskiej sumy, którą wymyślił jakiś księgowy, zwący siebie biegłym. Złorzecząc, Prezes podał, że aktualne  należności od frankowiczów  to 100 mld. zł, (23,5 mld CHF) których nie wypada  kontestować, ale  warto zważyć co suma ta zawiera. Jeśli przy zaciąganiu kredytów kurs kupna wynosił ok. 2,30 zł/fr., a  obecnie sprzedaży  4,26 zł.(wzrost o 85%), to bieżące  należności, po wyrugowaniu indeksacji wynoszą 54 mld zł. Pozostałe 46 mld. zł. to pieniądze do  anulowania, bo klienci, wnoszący pozwy, nie będą ich spłacać.  I nie  mają one nic wspólnego z depozytariuszami,  kredytobiorcami, ani kosztami banków.

Księgowemu, niekoniecznie biegłemu, łatwo też  obliczyć, że sumy indeksacji już zrealizowane (zysk) wynoszą ok. 33 mld zł. Do tego należałoby dodać kilka % zawyżenia kwot początkowych  po kursie kupna CHF, czyli 5 mld zł.  Łączny efekt indeksacji wynosi  więc 84 mld zł. Jeśli pozwy złoży 60% kredytobiorców,  banki utracą ok 50 mld zł. z czego ok. 30 mld zł. nadal do spłaty, a 20 mld już spłaconych. Te 30 mld będzie z biegiem czasu rosło. Skupiając się na desatanizacji, Prezes  nie dostrzegł, że KNF naliczył aż 234 mld zł, i nie wyjaśnił skąd aż tyle! Pytamy  o 50 mld, bo te setki miliardów  od KNF wiadomo, że pochodzą z sufitu! Jednak  by rozważania nieco zmaterializować,   posłużmy się przykładem  kredytu  na 200 tys.zł., na 30 lat, Libor 3M+marża 2%, spłacany od stycznia 08  do grudnia 20r.; kurs kupna 2,20 zł/fr., aktualny sprzedaży 4,20 złotych. Po 13 latach (156 rat)  sumy  spłat wynoszą:

  1. kredytu indeksowanego: 183 tys zł., saldo zadłużenia  243 tys zł. Łączny koszt 227 tys. zł.
  2. tego samego kredytu bez indeksacji: 114.348 zł. zadłużenie127.327 zł. razem koszt 41.675zł.

Dla porównania: spłaty  kredytu złotowego, z WIBOR 3M,  to 170 tys. zł.,a  koszty 118 tys., zaś  dług 148 tys. zł. Jak widać, kredyt  indeksowany z LIBOR 3M, jest najdroższy. W celu sprawdzenia polecam sposób  rozliczenia 156 –tej raty, co może pomóc w wyjaśnieniu  pojęcia  szarlatanerii.

           Wyszczególnienie Kapitał Odsetki Razem
Rata  spłaty w PLN bez indeksacji PLN 527 206 733
Naliczenia indeksacyjne PLN (suma ta  nie jest ujawniana  w rozliczeniach z kredytobiorcą 666
     Razem rata do spłaty 333 * 4,20 zł/fr PLN 1.399
Zysk banku  z jednej raty 62% 872

Naliczona rata  to 1.399zł, zaś bez indeksacji – tylko 733 zł., a różnica 666 zł. to efekt indeksowania. Wraz z odsetkami bank  na tej racie zarobił 872zł.czyli 62%, a tylko 527 zł, czyli 38% obniża dług z tyt. kredytu. Stopa procentowa za okres spłaty wynosi 5,8%/rok, a według umowy 1,9%/rok. Kredyt złotowy z WIBOR 3M, to  ok 4,5%. Na okoliczność owych różnic  dopytajmy prezesa mBanku zdalnie, może  coś odpowie.

  • Z wypowiedzi oraz zapisów wynika, że bank kupował od klientów franki, potem je pożyczał, wypłacając w złotych. Jak to wyjaśnić, kiedy klienci ich nie mieli? Skąd zatem franki?
  • Jeśli klient franków nie miał, to należność frankowa banku może pochodzić tylko ze sprzedaży krótkiej tj. nabycia od klienta prawa do waluty. Jeśli nie, to skąd należność frankowa?
  • Skoro bank twierdzi, że udzielił klientowi kredytu we frankach, to dlaczego przy wypłacie użył kurs kupna, a przy spłatach kurs sprzedaży, co przy obrocie walutą byłoby absurdem?
  • Czy możliwe, aby banki oferowały kredyty ze stopą % o około 5p% niższą od rynkowej?
  • Dlaczego bank nie przekazywał kredytobiorcom informacji w PLN, mimo iż miał po temu  wszystkie dane? Czy i jak informowano o wpływie indeksacji  na koszty kredytu?
  • Dlaczego bank w księgach zamieniał  określnik (definiens) tj. CHF,  w podmiot (definiendum), redukując PLN do roli definiensa, co  nie było niezbędne do indeksowania?.
  • Dlaczego koszty spreadów i przeszacowań nie były ujmowane jako odrębne pozycje kosztów?
  • Dlaczego kredyt z WIBOR 3M i stopą 4,5%/rok, jest tańszy od kredytu indeksowanego do CHF z LIBOR 3M, którego stopa % zgodnie z umową wynosi średnio 1,9%/rok?
  • Dlaczego sald w walucie obcej i rozliczeń umów  nie poddano audytowi na okoliczność źródła pochodzenia waluty obcej oraz sposobu ujęcia w księgach?

Kredyty  udzielane w złotych  bank  zmieniał na franki.  Jeśli klient nie miał franków, to kolejność nie mogła być odwrotna. Zmiana waluty to czynność bankowa wymagająca zgody/ zlecenia klienta.  Jeśli klient potrzebował  200 tys.zł., bank  tę kwotę ufrankawiał po 2,20 zł/fr  po czym uzłotawiał  po 2,40 zł. Tak  należność rosła do 218 tys. zł.  Klient dostał 200 baniek, a winien bankowi 218, o czym nie wie, bo banki nie informowały o wzroście długu w dniu podpisania umowy, ani  o indeksacji. A wzrost indeksu już o  1,5%, koszty zrównuje z innymi kredytami. Natomiast red. Gadomskiemu należą się wyjaśnienia, że nie chodzi o zarzuty,  lecz prezentację  faktów  w odpowiedzi na  deliberacje bankowców niewiele związane z realiami.

Prezes mBanku wspomniał też  o imporcie  kredytów walutowych i zobowiązań, co  trudno powiązać z frankowiczami. Winien był mówić raczej o przyroście aktywów, czyli należnościach frankowych rosnących o indeksację  i jak ten przyrost ujmowano w księgach. Skoro bank zamieniał złote na franki, to budował sobie pozycję długą w walucie, przypisując klientowi krótką i wszystkie ryzyka z tym związane. Można przypuszczać, że doświadczony Prezes wie, że  kredytobiorcę niezbyt obchodzi aktywność banku w zakresie udzielania kredytów i zdobywania funduszy. To działalność, za którą klient płaci w postaci marży. Opowiadanie o  pasywach walutowych  to jak bajanie o filozofach, gdy kredyt indeksowany  pomnaża aktywa, bez kreowania  zobowiązań (za wyj. zapisów ostrożnościowych). By mówić o  niskich stopach % , należałoby zadać  sobie trudu przeanalizowania  przykładowej umowy.  Ale kwintesencją wywiadu  jest stwierdzenie ,  że „skoro klient potrzebował konkretnej kwoty w złotych (…), to bank, mając pasywa walutowe, mógł udzielać kredytów, ale nie mógł zgodnie z prawem wziąć na siebie ryzyka walutowego”. No i  się wyjaśniło! By zrównoważyć swoje pasywa w walucie,  bank udzielał kredytów  pozornie walutowych, wystawiając  klientów do wiatru!. Innymi słowy –  bank  zadłużał się nie bacząc na koszty, bo znalazł kogoś, kto za wszystko zapłaci!. Tak ważnej  informacji  mógł  udzielić  tylko doświadczony bankowiec, za co prezesowi Stypułkowskiemu należy się  podziękowanie i uznanie.  Interesujące, że w  innych bankach  sytuacja przedstawiana jest odwrotnie , tzn  jakoby banki po udzieleniu  kredytów indeksowanych, poszukiwały potem zobowiązań dla  zrównoważenia sztucznie wykreowanych aktywów; dlatego ponosiły koszty, tracąc na cirsach, słapach, foreksach  itp.   Dzięki temu  wiemy, że obie przytoczone wersje  to mniej niż półprawda! Można było udzielać kredytów  indeksowanych bezwalutowo; wystarczyło nie zmieniać podrzędnej roli CHF, w definiendum, czyli nie intronizować  franka, degradując tym samym złotówkę.

Komentarz nt. oświadczeń odbieranych od klientów, proponowania  kredytów złotowych i  po namyśle nad  kredytem walutowym zawiera dwie  dezinformacje. Pierwsza, że kredyty indeksowane to kredyty walutowe, druga to namysł klienta w sytuacji gdy bank okazywał znaczącą różnicę stóp procentowych. Że stopy Libor czy Wibor są zmienne, każdy rozumie, bo są publikowane, nie ukryte.

Kredyty indeksowane miały istotną zaletę – zapisane w umowie niskie oprocentowanie, zaś  resztę skrzętnie ukrytą,  więc pozornie były tańsze od innych. To m.in. dlatego banki nie dzieliły się informacjami  o rozliczeniach w złotych.  Sugerowanie nierozumienia  (…) balansu aktywów i pasywów  wytłumaczmy potrzebą  ratowania sprawy, bowiem niełatwo objaśnić tworzenie pustych  aktywów. Utworzone  pozycje otwarte we franku kosztem klientów, bank może bilansować czym chce, ponosić koszty, a nawet  zarabiać, ale łączenie ich z frankowiczami   to rozbrat z faktami. Cóż mógł był uczynić  klient,  któremu do umowy wbudowano instrument finansowy i skonstruowano tak, że  essentialia negotii  stanowią w zasadzie zakup opcji put od  klienta.  Nie da się  obronić  pozycji franka,  za  którego bank jakoby zapłacił złotówkami.  Ale da się wykazać, że wypłata złotówek klientowi, to zapłata za wytworzone prawo do waluty, co potwierdzają użyte na opak kursy walut, typowe dla  sprzedaży krótkiej. Nadanie takiej  umowie formy kredytu  hipotecznego, można rzec, to jej ozdobienie akcydentaliami. Biegli winni byli zidentyfikować problem już  dawno i wskazać rozwiązania. Ale wielu, także piszący, zaszczytu badania banku raczej  nie dostąpią.  Warto też sprawdzić, że  Money Multiplier,  nie wynosi 10, ale ok. 2-krotnie mniej, jak podaje NBP..

Z doświadczonym Prezesem należy się zgodzić, że nikt nie był w stanie przewidzieć skali zmiany kursów, która w 2009 roku sięgnęła 30%. Ale można było opracować instrukcję, by przed podpisaniem umowy klientowi wyjawić:  Kliencie – po przyznaniu kredytu wypłacimy ci złotówki, ale  u siebie zapiszemy, że to franki, więc jesteś winien  8% więcej niż dostałeś. Potem od każdej spłaty odejmiemy 8% , bo spready, słapy, cirsy, foreksy, wszystko kosztuje!. Ale kredyt będzie nadal tańszy, chyba, że indeks wzrośnie ponad 1,5%; wtedy będzie droższy. Jako trywialny księgowy ręczę, że gdyby klient coś podobnego usłyszał,  zwiałby gdzie pieprz rośnie i  przestrzegł  każdego przed tak atrakcyjnym dealem kredytowym. Rozważania o prawidłowości tabel kursowych, to raczej  dla odwrócenia uwagi od istoty problemu, bo nie w tabelach pies pogrzebany.

Dalsza część  wywiadu nie zawiera  merytorycznych treści, więc można ją pominąć.  Podkreślmy na koniec, że uzyskane  z  utajnionych przed kredytobiorcą, i jego kosztem korzyści, bankom  „się po prostu nie  należą”. Oferując niskie odsetki, banki wprowadzały klientów w błąd, bo z założenia nie były one niskie. Nie informowały  też o specyfice konstrukcji umowy , a skoro  wypłaciły kredyt w złotówkach,  to walutą kredytu jest złoty, a nie frank jako indeks, czyli określnik złotówki.  Stosowanie kursów  walut odwrotnie niż to wynika z natury transakcji potwierdza, że do umowy wmontowano sprzedaż krótką  prawa do waluty (nie waluty). Złotówki zamieniały się we franki  jak u  Midasa, nie bacząc, że jest  to czynność bankowa  dalece sformalizowana i wymagająca zlecenia klienta.

Gdyby mBank  nie zamieniał  złotówek na franki,  indeksowanie mógłby utrzymać; wykazać należność w złotych,  indeksować do franka pozabilansowo, a w księgach ująć jedynie efekt indeksacji. Niemal to samo, ale nie byłoby otwartych pozycji walutowych ani długich, ani krótkich i  prób  ich wiązania  z kredytami.   Korzystając z pomocy ekspertów, mógł któryś   problem wyjaśnić     i wskazać  na różnice między  indeksacją  a  pochodnymi! Ale tłumaczenie, że  kreowano  pasywa by równoważyć  aktywa w walucie  bez waluty, albo udzielano kredytów by równoważyć walutowe pasywa jest godne podziwu, ale szans wytłumaczenia daje niewiele.    Jeśli bank uzasadnia indeksację  koniecznością użycia  waluty, słapów, cirsów foreksów itp.  potwierdza tym samym, że naruszył nie tylko prawo ochrony konsumenta, ale też art. 58 kc, narażając się na  nieważność bezwzględną umów.  Dlatego frankowicze – prawidłowe rozliczenie umów z pominięciem abuzywnych naliczeń, wam  „się po prostu należy”. I co ważne – nie ma to nic wspólnego z  odszkodowaniem, jak sugerują bankowcy. Prawo to  ramy, w granicach których winniśmy się wszyscy poruszać  a jego przestrzeganie nie  prowadzi do nieprawidłowości, czy odchyleń,  o których mowa na początku, bo jeśli do takowe  miały miejsce, nie były one  spowodowane działaniem jakiegokolwiek kredytobiorcy.

 

Ireneusz Łazarski prawnik, biegły rewident,

absolwent ekonomii i finansów,

Georgetown University, Washington DC.