Kto winny – chciwi frankowicze czy  sprytni  bankowcy?

Dyskusja  nad rozwiązaniem problemu   frankowiczów, a właściwie kredytobiorców kredytów złotowych  indeksowanych do CHF, trwa już długo.   Nie zanosi się na jej szybki koniec, bo rządzący nie zajmują stanowiska, jakoby  problem dotyczył  jakiejś grupy  bogatych, chciwych i bezmyślnych ludzi,  którzy  z własnej winy wpadli w kłopoty. 

Artykuł autorstwa Ireneusza Łazarskiego – prawnika, biegłego rewidenta. Absolwenta ekonomii i finansów Georgetown University, Washington

Prof. L. Balcerowicz stwierdził, że GINB (Główny Inspektor Nadzoru Bankowego) już w 2006 r. ostrzegał o ryzyku związanym z kredytami walutowymi i tylko tyle GNIB mógł zrobić  w ramach swojego umocowania.  Ówczesna władza zarzucała, że „KNB realizuje… interes banków i  stawia go ponad interesem zwykłych obywateli, a sprzeciwiając się ograniczeniom  rząd chroni „interesy szerokich grup społecznych zainteresowanych dostępem do taniego kredytu”.  Niestety, w 2007 roku instytucję KNB oraz  GINB  skasowano,  utworzono nowy podmiot: KNF (Komisję nadzoru Finansowego), pozbyto się większości fachowców  i wszystko trzeba było zaczynać od nowa, więc sprawa tych kredytów od 2006,r. tj od wydania przez KNB rekomendacji, pozostała bez zmian.  Prof. Jacek Kseń, były prezes  WBK,  w  wywiadzie  udzielonym  Mirze Suchodolskiej w 2015 roku stwierdził, że.: “Muszę się zgodzić. To było oszustwo, podobnie jak na polisolokatach i opcjach”, otwarcie mówiąc o błędach i nadużyciach popełnionych przez banki, łącznie  z osłabieniem nadzoru, mającego  związki z polityką i finansjerą.  Banki , choć celem ich działania jest zysk,  jako instytucje zaufania publicznego nie powinny działać na niekorzyść klientów. Dlatego  WBK takich kredytów nie oferowało. Nie oferowało ich też PEKAO SA  bo znało ryzyko – włoski właściciel “przejechał” się na tych produktach w latach 90. Natomiast UOKiK od roku 2015 wydał  wiele decyzji przeciwko bankom, nakładając liczne kary z jedoczesnym wpisem stosowanych klauzul na „listę klauzul zabronionych”. Dotyczy to m.in. Millennium, mBank,   BPH a ostatnio Getin Noble Bank.

W 2017 roku Andrzej Sadowski – prezydent Centrum im. Adama Smitha,  wówczas członek  Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, stwierdził, że:

„Jedynym czynnikiem rozstrzygającym jest to, czy działania niektórych banków były zgodne z prawem czy też nie. Wystarczy sprawdzić, czy banki poinformowały o naturze oferowanego instrumentu finansowego i czy doszło lub nie do wprowadzania w błąd obywateli.  Szukanie rozwiązania dlatego trwa tak długo, bo nikt nie chce odpowiedzieć na to fundamentalne pytanie”.

Problem abuzywności klauzul indeksacyjnych był więc znany od wielu lat, co potwierdzają  stanowiska wielu instytucji i autorytetów. Ale dopiero po wydaniu  orzeczeń przez TSUE i Sąd Najwyższy  sprawy przybrały  inny, właściwy obrót. Również RPO  sporządził wiele opracowań, które  stwierdzają że „ w świetle orzeczeń TSUE oraz SN,  klauzule indeksacyjne zawarte w umowach  winny zostać uznane za bezskuteczne ”. Pisze o tym prof. Ewa Łętowska w swym raporcie pt „Da mihi factum – dabo tibi ius”.

Dziś, gdy  konsekwencje ekonomiczne  stosowania   klauzul abuzywnych okazują się znaczące, trudno   liczyć na pomoc instytucji finansowych czy władz,  które podobnie jak w latach 2006-2007,  robią wszystko, aby problem co najmniej odwlec w czasie. Zorientowały się, że rozwiązanie problemu pociągnie za sobą nie tylko spadek zasobności banków, ale także obniży potencjał ekonomiczny całej gospodarki. Dlatego  udają,  jakoby problemu nie ma, czego potwierdzeniem może być też to, że  wyroki TSUE, SN  oraz ich znaczenie dla kredytobiorców są wręcz ignorowane.    Natomiast typowe komentarze klientów to:   „Ciekawe jak długo jeszcze będą nas olewać i pozwalać na takie bezprawie i krzywdzenie obywateli, udając ze nic się nie stało a proceder trwa w najlepsze….” oraz   „To jest żenujące, jak traktuje się obywateli polskich, którzy zostali tak oszukani przez banki, a rząd polski nic z tym nie robi……!!!!”

Wydawało się, że ten „ jedyny czynnik” , o którym wspomina prez. Sadowski, został  już rozstrzygnięty, ale  końca problemu nie widać. Sądy rozstrzygają sprawy na korzyść kredytobiorców, ale w takim tempie zajmie to kilkadziesiąt lat.  Nadal pokutuje brak  wiedzy sądów o aksjologii prawa konsumenckiego i praktyki orzeczniczej, co znakomicie wyłuszczyła prof. Ewa Łętowska w swoim  artykule  (DGP z dnia 8.08.2020r), stwierdzając: „Brnięto w procesy w nadziei, że utrzyma się korzystny dla banków, a sprzeczny z prawem UE trend orzeczniczy”. Czy władze stać będzie na rozwiązania, które w świetle prawa polskiego i UE może być tylko jedno, tj. wyeliminowanie klauzul abuzywnych z obrotu prawnego? Czy nadal frankowicze będą traktowani jako ci, którzy wbrew własnej woli będą wspierać banki i całą gospodarkę?

Dlatego,  aby im pomóc,  spróbujmy przedstawić  początek problemu, pozostawiając stronę formalno – prawną  specjalistom w dziedzinie prawa.  Czy  frankowicze byli tak chciwi albo naiwni jak dzieci, że brali kredyty, które okazały się znacznie droższe od wszystkich innych?  Czy banki informowały o naturze oferowanego instrumentu finansowego i czy doszło lub nie do wprowadzania obywateli w błąd?

Wiadomo, że w latach 2004-2008 doszło  do umocnienia złotego, wbrew długoterminowemu trendowi. Wtedy to  wprowadzono opcje walutowe których mechanizm „finansowania ” był  bliźniaczo podobny do kredytów „frankowych”. Jednak problem został rozwiązany, bo dało się wykazać, że zastosowały mechanizm, który gwarantował  im nieuprawnione zyski. Dlaczego więc  banki nie kwapią się do rozwiązania problemu kredytów indeksowanych, na których zarobiły ogromne pieniądze i  twierdzą, że wszystko jest OK?

Prof. Andrzej Sławiński, członek Rady Polityki Pieniężnej w latach 2004–2010, stwierdził, że działania zabezpieczające banki przed ich ryzykiem walutowym wpływały na kurs złotego. Banki sprzedawały franki na termin na rynku kasowym, by kupować złote. I przez to kurs (złotego) szedł w górę”, co było korzystne dla banków, ale  bardzo niekorzystne  dla  frankowiczów, o czym banki doskonale wiedziały.  Co jedna strona zyskiwała –  to druga traciła;  nie ma w umowie  innych stron,  co często sugerują banki.

Nie ulega wątpliwości, że oferty kredytów złotowych indeksowanych do CHF były  prezentowane jako tańsze oraz niewymagające wysokiej zdolności kredytowej jak np. kredyty  nieindeksowane.  To są jedyne powody, dla których kredytobiorcy  decydowali się na takie kredyty. Ale w rzeczywistości  kredyty te  nie były, bo nie mogły być  tańsze. Byłaby to wręcz „herezja”,  gdyby banki oferowały kredyty z oprocentowaniem znacząco niższym od rynkowego. Piszą  o tym także obrońcy interesu banków w „Poradniku frankowicza”,  m.in. prof. UG Leszek Pawłowicz (w dodatku DGP z 19.05 br.) W rzeczywistości  zapisane w umowie oprocentowanie takich kredytów, dotyczyło tylko waluty indeksacyjnej (CHF), a nie waluty  kredytu poddanej  indeksacji, co łatwo sprawdzić obliczając RRSO w  PLN.    Skoro w latach 2004-2008 złoty był przewartościowany, banki  przygotowały oferty na kredyty długoterminowe, w których wystarczyło założenie, że wartość  indeksu czyli kurs PLN/CHF będzie wzrastała.  Ponieważ  liczba ofert kredytów indeksowanych rosła,  nowopowstała  KNF zobowiązała  banki do przedstawiania min. dwóch  alternatyw dla kredytu indeksowanego. W praktyce okazało się to fikcją, bo konstruowano je tak , by potwierdzały, że  to  właśnie  kredyt indeksowany jest najlepszym rozwiązaniem.  Niestety nadzorowi zabrakło inwencji albo woli, by zobowiązać banki do przedstawiania RRSO w walucie kredytu, co wprowadzono o wiele za późno.

Mechanizm działania klauzul indeksacyjnych wskazuje, że  banki  musiały sporządzać kalkulacje w oparciu o trendy kursowe, aby na takich kredytach zarobić nie mniej niż na kredytach złotowych.  Proces przygotowania/konstruowania ofert oraz  ich wprowadzanie do obrotu   podlegają dokumentacji  oraz zatwierdzeniu przez zarządy banków, bo takie “łamańce prawne” nie mogły się  znaleźć na rynku przypadkowo. Bank  powinien  posiadać  sporządzone  w  formie  pisemnej procedury  wewnętrzne, określające  sposób  i  zakres  informowania  każdego  klienta   o  związanym  z kredytem  ryzyku,  jak  i  jego  konsekwencjach.  Jednak banki odmawiają  jej udostępnienia twierdząc, że np. zaginęły. Trudno uwierzyć, że dokumentacja,  która służyła pozyskaniu klientów, przepadła. Dlatego teza, że obywatele zostali wprowadzeni w błąd co do natury tych umów oraz wszczepionego do nich  instrumentu finansowego, jest jak najbardziej zasadna. Użycie takiego instrumentu/ indeksu stanowi grę na rynku finansowym, dopuszczalną jedynie  między profesjonalistami,   a włączenie go do umowy o kredyt hipoteczny nie jest zgodne z naturą kontraktu, bo  stawia kredytobiorcę w niekorzystnej sytuacji od momentu zawarcia umowy.  Niskie oprocentowanie, deklarowano w umowach, okazało się  w praktyce znacznie wyższe. Nikt z kredytobiorców nie dostawał  rozliczeń w złotych, które by ujawniły efekty indeksacji tj. zawyżone koszty odsetek, gdzie ukrywano spready, oraz przeszacowanie/ indeksację  zwiększającą  kwotę zadłużenia.   W umowach kredytowych nie ma takich pozycji  kosztów kredytu ,jak koszt spreadu czy indeksacji. Nie ma ich też  w definicji kredytu (art 69 prawa bankowego).

To nie moda na kredyty indeksowane spowodowała zwiększenie  na nie popytu, czy rzekoma chciwość klientów. To  dobrze skalkulowane pod względem finansowym i sformowane pod względem marketingowym  oferty bankowe zwiększyły zainteresowanie tego typu kredytami. Umieszczona w umowie, czasem w  regulaminie kredytowania,  klauzula indeksacyjna w formie instrumentu finansowego, nie była  łatwa do interpretacji/identyfikacji nawet przez specjalistów z dziedziny prawa i finansów, a co dopiero przez zwykłego konsumenta.   Oferty te wskazywały na oprocentowanie znacząco niższe  od rynkowego, ale w praktyce okazało się, że jest ono wyższe, co łatwo wykazać na podstawie historii spłat. Gdyby  kredytobiorcom przedstawiono  rzeczywisty efekt indeksacji, np. że kwota  kredytu  zwiększa się  o spread  (5-10%)  już  w dniu jego zaciągnięcia,   taka oferta już wzbudziłaby wątpliwości. A to dopiero początek problemu,  bo nawet niewielki wzrost indeksu, czyli kursu PLN/CHF powoduje dalszy wzrost kosztów, przez co oferty takie stają się niekonkurencyjne.  Zatem to nie chciwość kredytobiorców, lecz specyficznie konstruowane bankowe oferty,  proponujące pozornie niższe oprocentowanie , wprowadzały klientów w błąd  i  wywołały popyt na tego rodzaju kredyty,

Nawet nie mając walut obcych banki  mogły w tym procederze uczestniczyć, bo po zawarciu umowy o kredyt zamieniały PLN na CHF, jakoby kupowały od klienta walutę obcą, co w rzeczywistości nie miało miejsca.  Już  ten pierwszy zapis  księgowy winien był wzbudzić podejrzenie nadzoru bankowego; nie odzwierciedlał on bowiem rzeczywistej transakcji, natomiast otwierał  sztuczną pozycję (długą) walutową i furtkę do spekulacji np. do  obrotu swapami itp instrumentami,  pod pozorem zabezpieczenia  tych nierzeczywistych pozycji walutowych.  Jeśli  koszty  na tych zabezpieczeniach były duże,  to trudno je nazwać przypadkowe. Przygotowując ofertę na kredyt indeksowany, bank   miał pewność, że  osiągnie zyski w przyszłości, co potwierdzały analizy trendów oraz rzeczywistość, na którą banki miały także znaczący wpływ. Mechanizm działania klauzul indeksacyjnych  potwierdza, że  banki nie wprowadziłyby ofert kredytowych z  tak niskim oprocentowaniem, jakie deklarowano w umowach.

Skoro dotychczas  kredytobiorcy  ponosili koszty indeksacji a  bankom powodziło się dobrze, przyszedł czas, aby ten proceder zakończyć i po prostu anulować jej efekty, nic więcej. Nie wiążą się z tym ani dodatkowe koszty ani zyski dla żadnej ze stron. Banki  musiałyby pomniejszyć swoje zyski   o   zawyżone odsetki i  zadłużenie klientów.  Ani banki ani  rządzący nie podjęli dotychczas prób koncyliacyjnego  rozwiązania, które byłoby korzystne dla wszystkich.  Ale  zapewne uznano, że lepiej niech ci frankowicze płacą, bo ich na to stać.  Sprawy będą zatem przeciągane, bo jest  to dla banków i  władz  bezkosztowe i bezpieczne. Oficjalnie zaś  mogą twierdzić, że “popieramy słuszne roszczenia frankowiczów”,

Jak stwierdza prof.  Piotr Mielus „ w latach 2008-2015 polskie banki traciły na swapach duże pieniądze, a te  wszystkie te koszty związane z odsetkami i kwotami kapitału przerzucały na klientów”. Skoro bank na swapach  poniósł straty – to  powinien je pokryć.  Nie da się  ich przypisać do umów  o kredyt indeksowany, bo proceder indeksacji nie wymagał zaangażowania  waluty obcej. Ponadto  banki  zataiły/ukrywały przed klientem wiele istotnych informacji dotyczących natury i konsekwencji wynikających z zawarcia umowy . Nie ma więc powodu, by klient płacił za nieuczciwość, brak wyobraźni i nieodpowiedzialność bankowców.

Konsument,  skuszony ofertą niskiego oprocentowania,  stał  się  nieświadomym graczem na rynku finansowym, na co nie był przygotowany, bo żaden z banków natury i konsekwencji  takich  transakcji nie wyjaśniał. Jak wiadomo banki  miały  wiele narzędzi wpływu na  umocnienia franka, z których korzystały, bo było to w ich interesie. A czy kredytobiorcy – konsumenci mieli wpływ na  obniżanie kursu?  W tym nierównym  zakładzie walutowym kredytobiorca nie miał szans.  Zatajenie przed klientem  ważnych informacji  ma w tym procederze kluczowe znaczenie, gdzie konsument wydając pieniądze na nieruchomość,  zostaje związany umową na długie lata i  nie ma dalszych środków na prowadzenie gry rynkowej z bankiem.  To jest zasadnicza nierówność stron, więc  prawa konsumenta  w zderzeniu z profesjonalistą winny być  chronione. Przepis art. 385’ Kc stwierdza, że postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nie uzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (niedozwolone postanowienia umowne).  Zastanawiające jest dlaczego sytuacja prawna takich kredytów jest nadal dyskutowana, a ochrona konsumentów poddawana w wątpliwość? Problem ten opisuje znakomicie  prof. E. Łętowska, wskazując też na konieczność stosowania prawa i orzecznictwa UE w tym zakresie.   Nie ulega wątpliwości, że  umowy o kredyt indeksowany/waloryzowany do waluty obcej były skonstruowane w sposób specyficzny i  zawierane w sposób adhezyjny, co zapewniało przewagę bankowi już w chwili jej zawarcia.  Potencjalny klient nie miał wpływu na jej  konstrukcję. W takiej sytuacji  utrata przez banki dodatkowych korzyści z indeksacji nie oznacza  w żadnej mierze wzbogacenia się frankowiczów kosztem profesjonalistów, a jedynie doprowadzenie do równowagi stron.

Można zgodzić się z prof. J. Kseniem który stwierdził, że w tym procederze wiele instytucji się skompromitowało, ale najbardziej skompromitował się rząd. Nie dość, że nie panował nad apetytami instytucji finansowych, to jeszcze sam pogłębiał kryzys. Kryzys  finansowy w latach 2008-2011 w zapowiedziach polityków i nadzorców  miał ukrócić  takie praktyki, ale nic takiego nie nastąpiło.  Banki, które wprowadziły ludzi w niebezpieczną uliczkę kredytów frankowych, nie powinny mieć prawa, aby doić ich na dodatkowe 5-10%  w postaci  spreadu. Skoro bank udzielił klientowi kredytu nominowanego w walucie obcej, ale fizycznie „nie sprzedawał waluty”, to nie ma uzasadnienia, by stosował odmienne kursy walutowe przy wypłacie i spłacie kredytu.

W państwie prawnym ochrona konsumenta na rynku finansowym stanowi jeden z istotnych elementów ochrony prawnej. W interesie państwa jest nie tylko stworzenie cywilnoprawnych ram wymiany handlowej, lecz również bezpośrednia ingerencja w ten obrót, jeśli naruszane są  uprawnienia  konsumenta.

Ireneusz Łazarski

prawnik, biegły rewident

absolwent ekonomii i finansów

Georgetown University, Washington D.C