W sprawie frankowego lobby, zwanego też grupą nacisku, sporo się dzieje. KNF wysłał list do prezesa NBP, ujawniając tym samym swoje zamiary w sprawie kredytów (złotowych indeksowanych). A najciekawsze, że były prezes dużego banku w Polsce, obecnie prof. ekonomii stwierdził. „ Dla każdego ekonomisty jest jasne, że środki dewizowe mogą pochodzić z własnych oszczędności walutowych lub z uzyskanego kredytu walutowego i nie ma znaczenia, co stanowi źródło waluty, jeśli jest konieczna wymiana na złote, co nie jest oczywiste dla sądów (…). Złożenie tych dwóch odrębnych transakcji tj. udzielenia kredytu i zakupu złotych ze środków walutowych, prowadzi niektórych sędziów do wniosku, że klient nie miał zobowiązania walutowego, bo nie widział banknotów w obcej walucie. Taki poziom ekonomicznej wiedzy i analizy, pozostawiam bez komentarza” Tak autor (vide DGP nr 7. Z 13.01.2021r). Dalej na końcu tego artykułu.
Autor felietonu: Ireneusz Łazarski, Biegły rewident, prawnik, Absolwent ekonomii i finansów, Georgetown Univ, Washington D.C.
W przeciwieństwie do autora, nie można tego zostawić bez komentarza bo to rewelacja! Na początek – prawdą jest, że kredytobiorców nie obchodzi, co stanowi źródło waluty. Więcej – nie ma to związku ani faktycznego ani prawnego z umowami o kredyt hipoteczny; klienci nie potrzebują też widzieć obcych banknotów, bo przychodzą po kredyt złotowy, nie walutowy w euro, dolcach itp. Obchodzą ich: kwota kredytu, którą otrzyma i warunki jej spłaty (%, marża, zabezpieczenie). Sędziowie, badając związki przyczynowo – skutkowe (jak ekonomiści!?), doszli do wniosku: Klient otrzymujący kredyt złotowy ma tylko jedno zobowiązanie w złotych (PLN) wynikające z wypłaconego kredytu. To drugie, w obcej walucie, bank używa na potrzeby indeksowania złotówki w oparciu o abuzywną klauzulę. Sędziowie wpadli na to bez zaglądania do bilansu, bo jak autor wspomniał, źródła ich nie interesują. I słusznie, bo przedmiotem sporu nie jest to, skąd bank bierze pieniądze na kredyty, których udziela!.
Postawmy hipotezę obrazującą realia lat ok 2006-2008. Otóż klient chce nabyć nieruchomość, „za kredyt”. Udaje się do banku, gdzie przedstawia cel kredytu, kwotę w złotych i zdolności (tylko kredytowe). Dowiaduje się, że oprocentowanie to ok.6-8%; bank oblicza warianty rat, z uwzgl. klienta dochodów (…), zabezpieczenie itd. (…). Klient marudzi, bo niskie dochody, drogo itp. (…) Bank: A może kredyt w złotówkach, tyle że indeksowany do CHF, znacznie tańszy, oprocentowany na poziomie 2-3%. Jeśli zabraknie „zdolności”, można ją zastąpić wyższą hipoteką, do tego ubezpieczenie i kredyt gotowy. Dla jasności, wiąże się z tym ryzyko kursowe, więc koszt może wzrosnąć o jakieś 1 do 2%. Ale waluta ta jest stabilna, więc ryzyko niewielkie.
Klient, zaciekawiony propozycją banku, wnosi o kilka dni/tygodni na rozważenie. Dyskutuje z rodziną, czyta prasę, ogląda tv, a tam premier: „Nie rozumiem polityki (chodzi o Komisję Nadzoru Bankowego, KNB) utrudniania dostępu do kredytów i nie zgadzam się z nią”, dalej: „Klub Parlamentarny(…) z niepokojem przyjmuje zalecenia KNB, tzw. Rekomendację S, wprowadzającą ograniczenia w dostępności do kredytów walutowych. (…)Uzasadnienie KNB, powołujące się na ryzyko związane przede wszystkim z nagłymi spadkami wartości walut, a także na możliwy znaczny spadek wartości złotówki, nie znajduje potwierdzenia w danych (…). Jeśli weźmiemy pod uwagę wzrost gospodarczy, niską inflację i umacniającą się złotówkę, to obawy KNB nie znajdują potwierdzenia w faktach. KNB poprzez swoje niejasne i nie znajdujące poparcia w faktach działania udowadnia, że realizuje jedynie interes korporacyjny banków. Stawia ona interes sieci bankowych ponad interesem obywateli i interesem publicznym. Trudno dostrzec w polityce KNB uwzględnianie postulatów i fachowych opinii niezależnych ekspertów. Działania Komisji nie wychodzą poza ramy wyznaczane przez Radę Polityki Pieniężnej. (…) KNB i Rada Polityki Pieniężnej są ze sobą ściśle powiązane, chociażby osobą Prezesa Leszka Balcerowicza. I dalej: Klub (…), chroniąc interesy szerokich grup społecznych zainteresowanych uzyskaniem dostępu do taniego kredytu uważa (…)”. To przykłady (było ich więcej) odpowiedzi na Rekomendację S KNB z marca 2006r. z udziałem GINB i Balcerowicza. A dotyczyła ona dobrych praktyk w zakresie ekspozycji kredytowych zabezpieczonych hipotecznie. Niedługo po tym KNB rozwiązano, powołano KNF, która podzieliła argumentację władz, więc do 2011 roku nic w sprawie się nie działo.
Argumenty władz przeciw Rekomendacji KNB o ograniczeniu dostępu do tanich kredytów, z reguły wystarczały, by kandydat na frankowicza pozbył się wątpliwości, jeśli je jeszcze miał. Wraca więc do banku, informuje o swojej decyzji, jednak stawia warunek: to niskie oprocentowanie ma być wpisane do umowy- i jest wpisane!. A więc uzyskał to, co chciał i nie ma więcej pytań, bo np. przeczytał art. 69 pr. bankowego, a tam więcej warunków nie ma . Pracownicy uzupełniają żmudne formalności, podpisy, na czym proces kredytobrania się kończy. Konia z rzędem (nawet z rządem) temu, kto wykaże, że opisany scenariusz odbiega znacząco od standardów/realiów, podług których umowy te były wówczas negocjowane i podpisywane.
To wersja łagodna, pośrednicy, sprzedający takie „produkty” działali nieco sprawniej. Dostawali od banku normy sprzedaży umów do wykonania, także aneksów o rozłożenie rat (np. miniratka),. dla banków ratka – gratka!; faktami chętnie się podzielę, bo ciekawe!.
Kredytobiorca otrzymuje więc określoną w PLN kwotę kredytu. (np. 200 tys. zł, 360 rat); złotówki, nie franki, euro czy inne walory. Źródła finansowania go nie interesują; i słusznie, bo to sprawa wewnętrzna banku. Bank z datą umowy zapisuje swoją należność w PLN (pozycja długa), 200 tys.zł., równą zadłużeniu klienta (pozycja krótka). Na tym kończy się rzeczywistość, dalej to indeksacyjna twórczość.
Korzystając z klauzul indeksacyjnych, bank przelicza wypłacone złote wg indeksu kupna (2,2 PLN/CHF), zapisując drugą pozycję długą w wys. 91 tys. CHF, u klienta wg indeksu sprzedaży 2,4 PLN/CH, co daje 218 tys zł., czyli o 9% więcej. Tego samego dnia! Bez zmiany indeksu, bez odsetek! Te 18 tys.zł dolicza do swoich należności, zaś po drugiej stronie przychód. Źródłem finansowania tych 18 baniek jest wyłącznie kredytobiorca, nie depozytariusze, nie akcjonariusze czy inne podmioty kredytujące bank. Ten zysk jest własnością banku! Jest to pierwszy etap indeksacji, o czym klient nie wie. Następne – to indeksacja spłacanych rat w PLN przeliczanych na CHF po bieżącym kursie sprzedaży (koszt 2,20 zł, przychód 4,25zł, czyli 2,05 zł zysku na każdym franku!). To jest główny efekt indeksowania, który umożliwia doliczenie 100% do kwoty początkowej raty. Stąd bieżąca rata zamiast 850 zł., wynosi 1650zł/m-c. Dla porównania: rata kredytu z WIBOR 3M (ok.6%), wyniosłaby 1.200 zł. Te liczby obrazują także ofertę KNF, która zakłada podział korzyści z indeksacji 50/50. Warto przypomnieć, że rząd (tak, obecny) podzielił w pełni stanowisko TSUE (tak, na piśmie, i to kilka razy), a teraz „pa pałam”? Dlaczego zatem, wbrew rządowi, KNF składa propozycję, która bez zgody kredytobiorcy jest niezgodna z prawem?
Indeksacja to dla banku dodatkowe źródło kapitału własnego, finansowane wyłącznie przez kredytobiorców, co banki skrzętnie ukrywają. Rolą banku jest zapewnienie źródeł finansowania, a kredytobiorcy spłacanie rat. Twierdzenie banków, że wypłacone złotówki pochodzą ze sprzedanych franków nie ma tu żadnego związku (tzn. mogą ale nie muszą). Taka interpretacja to próba urealnienia procederu indeksacji, czego z punktu widzenia ekonomii uzasadnić się nie da! Można tak twierdzić odwracając rzeczywistość, tzn. przyjąć, że klient przyszedł do banku po franki, bank nabywa je na rzecz klienta, zamienia na złote i wypłaca klientowi. Dlaczego nie ujawnia zapisów indeksacyjnych, nawet w „historii kredytu”, o którą klient specjalnie wnioskuje? Dlaczego koszty indeksacji zalicza do odsetek i jak to rozumieć w świetle art. 69 ustawy prawo bankowe?
Autor dalej:” Twierdzi się, że banki nie zaciągały zobowiązań walutowych na potrzeby finansowania kredytów hipotecznych. Jest to oczywista nieprawda,(…). Wystarczy zajrzeć do bilansów banków po stronie pasywnej – każdy ekonomista łatwo doszuka się źródeł finansowania w postaci zaciągniętych przez bank kredytów walutowych, czy wyemitowanych w walutach obligacji. (…) Źródłem informacji są bilanse i czas się do nich odnieść”. A to ciekawe, bo zależność między kredytobiorcą a bankiem jest taka, jak sprzedawcy pietruszki, który na pytanie klienta: dlaczego tak drogo, odpowiada: Bo …. jachty podrożały! Bank może korzystać z dowolnych źródeł finansowania, ale w interesie banku byłoby wskazane, aby były tańsze. Jeśli wypłaca kredyty w złotych, to wystarczyłoby źródło złotówek! Z ekonomicznego punktu widzenia zakup złotówek za pożyczone franki (sic) nie powinien być w interesie ani banku, ani kredytobiorcy ?
Zgoda z autorem; ekonomista łatwo znajdzie źródła finansowania w bilansie. Ale po co miałby to robić kredytobiorca? Nie obchodzą go źródła finansowania jego kredytu, dalej – nie ma do tego prawa. Bank sprzedaje swoje „produkty”, by zarobić, także na koszty finansowania kredytów. Art. 69 ustawy nie zawiera takiej pozycji kosztów kredytu.
Banki „odwracają kota ogonem”, przyjmując, że punktem wyjścia jest CHF, a rzeczywistość wygląda odwrotnie. To PLN (definiendum) jest walutą kredytu, a CHF jest tylko definiensem/ określnikiem definiującym złotówkę. To odwrócenie ról walut; stosuje się je po to, by ukryć wpływ abuzywnych klauzul na rozliczenie z klientem. Autor zarzuca sądom, że nie rozumieją ekonomii. A sądy w oparciu o realia, dochodzą do wniosków, jakby były ekonomistami. Autor miałby rację, gdyby sprawa dotyczyła kredytu walutowego wypłaconego i spłacanego w walucie obcej. To rozróżnienie pomiędzy kredytami w walucie obcej, a indeksowanymi, ma znaczenie istotne, bo tylko w tych drugich występuje klauzula, za pomocą której banki zmieniają znaczenie pojęć licząc, że nikt się w tym nie połapie. Z kredytem wypłaconym w walucie obcej zrobić tego nie można!
Podsumowując, przedmiotem sporu są, kredyty złotowe, indeksowane, denominowane, waloryzowane do walut obcych, w których świadczenia stron są realizowane w złotych. Nie można ich utożsamiać z kredytami w walutach obcych, bowiem w tych drugich nie ma klauzul indeksacyjnych. A szkoda, bowiem interesujące byłoby widzieć przykładową umowę jak owe kredyty byłyby do PLN indeksowane i rozliczane.
Banki wypłacając kredyt w PLN, dokonują indeksacji, która spełnia definicję instrumentu finansowego (opcji) i otwiera grę na rynku finansowym, na kurs pary walutowej PLN/CHF, przerzucając tym samym całe ryzyko kursowe/walutowe na kredytobiorcę. O czym klienta w ogóle nie informuje. Nieprawdopodobne jest, by bank nie miał złotówek, i musiał je nabywać za franki i ponosić dodatkowe koszty finansowania. Wiemy, że nie musiał. Gdyby było inaczej , znaczyłoby to że złoty w polskim banku pełni rolę waluty pomocniczej/ marginalnej, nabywanej tylko na potrzeby konkretnej umowy. Tylko wówczas można by przypisać koszty finansowania do tejże umowy.
Przedmiotem transakcji na linii bank – klient były i są złotówki, indeksacja do franka to tylko namnażanie złotówek, a nie rzeczywista transakcja. Takie namnażanie łatwo sprawdzić w zapisach rozliczeniowych, ale bank ich nie ujawnia, a jeśli nie ujawnia, to nie mogą dotyczyć rozliczenia z klientem. W zamian, klienta upewnia się, że to kredyt w CHF, co staje się niemal faktem.
Ten wbudowany instrument jest indeksowany/waloryzowany, jak instrument finansowy, po każdej zmianie wartości indeksu (pary walutowej PLN/CHF). Bank wobec klienta ma obowiązki informacyjne wymienione w ustawie bankowej ale też o obrocie papierami wartościowymi, m.in. dotyczące wyceny tego instrumentu, a tego nie wypełnia.
Konsekwencje finansowe związane z prawidłowością bieżących kursów tzw. spread, są niewielkie. Zmiana spreadu ma niewielki wpływ na efekt indeksacji, bowiem główną część indeksacji stanowi różnica pomiędzy bieżącym kursem sprzedaży a historycznym kupna. Przynosi to ok. 100% zysku banku na każdej jednostce indeksacyjnej.
Wstawiając instrument pochodny do umowy o kredyt hipoteczny (u siebie: długa, u klienta: krótka), bank musiał zdawać sobie sprawę, że na klienta ceduje wszystkie ryzyka z tym związane. Wiemy też, że tego typu instrumenty pochodne muszą być płynne, by mieć możliwość zapobiegania stratom gdy indeks zmienia się na niekorzyść. Kredytobiorca w takiej sytuacji, oprócz spłaty całej kwoty kredytu nie jest w stanie nic innego zrobić, co wystawia go na nieograniczone ryzyko. Bierze kredyt hipoteczny na zakup nieruchomości i pozbywa się otrzymanej gotówki. A skoro kredyt zaplanowano na 30 lat to kredytobiorca nie przewiduje jego spłaty natychmiast.
Wzorzec umowy nie podlegał negocjacji. Kredytobiorca nie otrzymywał informacji o indeksacji w niej zawartej. Nie wiedział też, jakie skutki ten instrument może wywołać. Można sądzić, że sprzedający takie produkty także nie znali mechanizmu indeksowania. Interesujące byłoby zapoznać się ze stanowiskiem specjalistów finansowych i ekonomistów w tejże sprawie,
Ireneusz Łazarski
prawnik, biegły rewident,
absolwent ekonomii i finansów,
Georgetown University, Washington DC.