Autor: Ireneusz Łazarski, Biegły rewident, prawnik, Absolwent ekonomii i finansów, Georgetown Univ, Washington D.C.
Wojciech Maziarski – świetny dziennikarz, 17 kwietnia 2021 opublikował w GW artykuł „Żądania frankowiczów są trudne do uzasadnienia”. A zaczyna od pytania: kto silniejszy, zwolennicy czy oponenci? Słusznie zauważa, że siła to boczny zaułek w dyskusji, wszak w ferworze walki każdy chce wygrać, bo sąd sądem, ale …. . Autora martwi, że bankom krępują ręce spisane umowy i mimo zgromadzonych sił niewiele mogą, co wykorzystuje lobby frankowiczów , namawiając sądy do kasowania umów. A przecież TSUE nic nie nakazał, ani nie zmienił będącego w mocy prawa. Przypomniał tylko, że niektórych reguł UE należałoby przestrzegać.
Autor artykułu wspomina, że kiedyś wygrał na kursy, ale potem przegrał i takiego grania już nie aprobuje. Znam ten ból, trudno skończyć gdy się wygrywa! Niemniej autor ma drogie mieszkanie, jest bogatszy, więc ogólnie jest dobrze. Pewnie dlatego nie dostrzega powodów, by też inni mieli się czegoś domagać. Ale jako niepraktykujący w grze o franki teoretyk, zachęcam by przypatrzyć się temu, co trzyma banki w ryzach i utrudnia użycie siły, którą, ma się rozumieć, dysponują. To węzły prawne, które niełatwo rozsupłać, bo nawet TSUE niewiele pomógł, wskazując jedynie, że trzeba nimi się zająć. By nie szafować abuzywnością, spróbujmy niektóre z nich umiejscowić. Jeśli owe węzły, zwane umowami o kredyty indeksowane do franka krępują ruchy, to póki co, poluźnijmy je i atmosferę, by spróbować je powoli rozwikłać, a jeśli nie, to może przeciąć?. Więc tak:
Kredyty złotowe indeksowane do waluty obcej to nie kredyty walutowe, choć banki, KNF, Glapiński i wielu ekspertów tak je nazywają. Walutowy, inaczej dewizowy, to kredyt udzielony, wypłacony i spłacany w innej walucie niż waluta kraju. To warto podkreślić, bo od tego zaczyna się niezgoda a dyskurs się rozjeżdża. Wielu uczonych w piśmie zaczyna od waluty, więc trudno ich zwabić do wczytania się w temat, bo …. eksperci! Walutowe, nie zawierają żadnych abuzywnych klauzul i nie ma o nie sporu, a te pól miliona to kredyty złotowe indeksowane do franka, dolca, ojro czy nawet jena.
Szczyt kredytobrania przypadł na lata 2006-2008. W marcu 2006r. KNB z Balcerowiczem na czele wydała Rekomendację S. Ówczesne władze nie zostawiły suchej nitki na wszystkich, którzy ją tworzyli, że prezentują interesy korporacji i banków, że straszą spadkiem złotego i mają gdzieś interes zwykłych ludzi. Przecież PKB rośnie, złoty się wzmacnia, więc rząd i partia będą bronić prawa dostępu do tanich kredytów i by nikt nie przeszkadzał, powołano nowy nadzór. Wsparcie władz okazało się skuteczną reklamą; ktokolwiek miał wątpliwości, szybko się ich pozbył i pośpieszył po kredyt.
Sprawę formowania umów, ich negocjacji i sprzedaży zostawmy sądom, choć to równie ciekawe, a zajmijmy się tym, co prof. Łętowska określiła „da mihi factum”, czyli dawaj fakty! Prezes mBanku C. Stypułkowski labiedzi, że to lud wołał „pozwólcie nam ryzykować”, a „osoby sprzedające kredyty nie mogły informować o ryzyku, bo go nie znały”. Panie Prezesie i Redaktorze Wojtku – nie tylko znały, ale i wiedziały o czym nie informować! Kredyty brał „lud ciemny”, ale też oświecony, lecz każdy jednako nie kumał. Ale skoro władza twierdzi, że to dla dobra człowieka, mus brać! Sprzedający kredyty mieli dla klientów znakomite bodźce: bezpłatną reklamę, niski procent, wymogi nieduże, zdolności prawie niepotrzebne, wzór umowy długi, więc trudno cokolwiek wyczytać. Co prawda nie znają przyszłości, ale znają teraźniejszość, która wystarcza, by przed podpisaniem umowy, klientowi przekazać:
Panie Frankowski, mamy w umowie 2,0%. Złote mienimy na franki po kursie kupna, co znaczy, że pan dziś winien bankowi 8% więcej niż wziął. Za to spłaty w dół, bo po kursie sprzedaży, więc 8% franków mniej. Razem to 16% raty na chwałę banków (czyli indeksacji). Wobec całego kredytu to tylko 0,6% na rok przez 30 lat, więc razem 2,6%/rok, przy stałym kursie, czyli tanio! A jeśli kurs będzie rósł 5% rocznie, to za 10 lat, rata nr 120 wzrośnie o 85%, z której 54% obniży dług i odsetki, a 46% to jak owe 16%! Po dodaniu, RRSO wynosi 4,9%. A suma 10-letnich spłaconych rat przeznacza się: 64% na potrzeby banku(odsetki+indeksacja), a cała reszta tj. 36% na spłatę długu. Zadłużenie z tytułu kredytu po 10 latach wyniesie: kwota pobranego kredytu plus 67%, czyli dalsze 6,7%/ rok. Łączna realna roczna stopa tegoż kredytu (RRSO) to 11,6% rocznie. Potem może jeszcze uróść.
Dopiero po przekazaniu informacji o efektach finansowych indeksowania można byłoby klienta posądzać o nieostrożność czy chciwość. Sporządzenie takiego wyliczenia w kilku wersjach (1-10% ) winno być „ psim obowiązkiem” banku! A sprzedawców – przekazanie ich klientom. KNF wydała co prawda zalecenia, by banki prezentowały jakieś alternatywy, ale były one całkowicie bezwartościowe, nie ujawniały nic z indeksacji, wręcz wprowadzały w błąd! Dlatego należałoby zapytać bankowców, nadzorców, krytyków i ekspertów: Czy ktokolwiek z owego pół miliona kredytobiorców, przed podpisaniem umowy otrzymał wyliczenie wpływu indeksacji na koszty kredytu? Jeśli tak, to frankowicze nie liczyli się z ryzykiem, są chciwi, więc nie powinni czegokolwiek od banków rościć.. Ale jeśli nie otrzymali, to głoszenie absurdów o chęci rabowania banków, pazerności, rujnowania gospodarki i siania niepokoju społecznego jest blamażem i nieposzanowaniem prawa! Dla porównania, stopa kredytów złotowych bezindeksowych w tym samym okresie (RRSO) to ok 4,2%, jak zapisano w umowie, natomiast w umowie, o której spór, zapisano 2%, a w rzeczywistości przekracza 10%/rok. To jest odpowiedź na pytanie, kto płacił więcej. Jeśli cokolwiek niejasne, proponuję zadanie praktyczne: pożyczyć koledze 1000zł na jeden dzień, zamiast odsetek zaindeksować po kursie kupna, a przy oddaniu rozliczyć po kursie sprzedaży. Zarobek jak w banku, i to bez waluty! Do tego dealu banki dodawały nieco odsetek, choć bez odsetek też by zarobiły, ale kredyt bez odsetek? A zadanie drugie: Jeśli mamy walutę to: sprzedać po kursie kupna, a odkupić po kursie sprzedaży – strata gwarantowana.
Zgadzam się z Wojtkiem Maziarskim, jeśli którykolwiek z banków dostarczył klientowi podobną informację, nie powinien obawiać się ani sądów krajowych, ani TSUE ani największego lobby. Merytoryczną stronę obliczeń znajdziemy w moich artykułach. Są też dalsze pytania, np. Na czyje zlecenie banki dokonywały przewalutowania kredytów, bowiem klienci żadnych zleceń nie składali. Pozycja walutowa w banku utworzona w związku z udzieleniem kredytu złotowego indeksowanego, jest konstrukcją ciekawą, więc dziwne, że nikt dotychczas nie podjął prób ustalenia natury tych umów, ani audytorzy, ani nadzór bankowy ani eksperci. Argumenty prawne znajdziemy w każdym tekście prof. Łętowskiej ale podstawowego faktu, tj. wpływu indeksacji na koszty kredytu chyba nikt klientom nie okazywał. I nie chodzi tu jedynie o zmiany kursów, ale o uświadomienie, że nawet bez zmiany kursów banki doliczają dodatkowe procenty poprzez zawyżenie kwoty kredytu i zaniżanie rat spłaty po przeliczeniu na walutę. To dlatego, mimo rosnących rat, zadłużenie maleje niewiele, a nawet wzrasta.
Znajomości ekonomii i rynku, czy próba szkodzenia bankom nie jest chyba problemem, ale raczej brak dyskutującym danych, więc obrzucają się czym popadnie by adwersarzowi dołożyć. Na szczęście prof. Łętowska , nawet bez dostępu do danych ekonomicznych, dokonała trafnych analiz i komentarzy. Szanujmy polemistów – oponentów, czytajmy ze zrozumieniem, bo wiedza jest raczej przydatna. Ale też respektujmy prawo i wyroki sądów, których obwinianie za nieznajomość ekonomii jest absurdem. Przestrzeganie prawa nie koliduje z podstawami gospodarki rynkowej, wprost przeciwnie, najbardziej rozwinięte kraje dorobiły się dzięki przestrzeganiu reguł, które ustaliły. Korzystajmy z ich dorobku, bo wydaje się że raźno zmierzamy w kierunku przeciwnym.
Ireneusz Łazarski
prawnik, biegły rewident,
absolwent ekonomii i finansów,
Georgetown University, Washington DC.