Nareszcie pojawiają się artykuły na temat kuchni finansowej kredytów „frankowych”, które można traktować jako próby merytorycznego zmierzenia się z tematem. Autor ostatniego z nich, pan Marcin Zieliński z FOR zmierzał w kierunku prawdy, kiedy zaczął pisać o instrumentach finansowych, którymi banki zabezpieczały swoje ryzyko kursowe. Ale ostatecznie zatrzymał się w pół drogi i nie wyciągnął wniosków ze swoich ustaleń.
Artykuł opublikowany na stronie Rzeczpospolitej.
Spróbujemy zatem dokończyć to, co zostało przez pana Marcina Zielińskiego rozpoczęte, ale niedopowiedziane.
Fakt 1: kredyty „frankowe” przyniosły gigantyczne straty polskiej gospodarce
Banki ubezpieczały swoje ryzyko walutowe przy kredytach „frankowych” i do 2008 głównym mechanizmem tych zabezpieczeń były instrumenty pochodne czyli FX SWAP/CIRS. Wspomina o nich pan Marcin Zieliński. Korzystając ze swapów walutowych i ubezpieczając swoje ryzyko banki brały udział w spekulacjach walutowych. Spekulacją jest krótka sprzedaż walut – a to właśnie robiły banki w tzw. pierwszej nodze swapów walutowych.
W konsekwencji, miliardy złotych wypłynęły od banków do drugiej strony kontraktów swapowych, a straty dopisywane były do salda zadłużenia kredytobiorców. Dlatego właśnie, jak słusznie zauważa Marcin Zieliński – banki nie zarobiły na kursie franka. Celem zawierania umów swapowych przez banki było wyłącznie ubezpieczenie własnego ryzyka. Profit z różnic kursowych zgarnęli spekulanci walutowi, a polska gospodarka jest na tym procederze banków mocno stratna.
Jeżeli jest strata to należy ją rozliczyć. Klient oczywiście nie może ponosić żadnej odpowiedzialności za straty, których narobiły banki. Przemawiają za tym trzy następujące argumenty:
- Z umowy nie wynikało, że saldo kredytu klienta banki wykorzystają do spekulacji walutowych i że to właśnie klient będzie ponosił koszty ubezpieczenia ryzyka banku.
- Marcin Zieliński twierdzi, że klient był informowany o “ryzyku walutowym”. Jednak ani umowa, ani żadne inne dokumentny przedstawione klientowi nie wspominają o krótkiej sprzedaży, o operacjach CIRS czy FX SWAP, w których uczestniczy bank i wiążącym się z nimi ryzyku kredytobiorcy. Nie można zatem twierdzić, że klient był o nich poinformowany. Nic o nich nie wiedział.
- Klient poniósł wynikające z umowy koszty – spread, które są charakterystyczne dla zakupu waluty, tymczasem bank żadnego zakupu nie dokonał. Wykonywał zamiast tego krótką sprzedaż walut, co wiąże się z dodatkowym ryzykiem, które całkowicie zostało przesunięte na stronę klienta.
Fakt 2: banki dobrze zarobiły na kredytach „frankowych”, choć nie miały zysków wynikających z różnic kursowych
Część banków, która na początku przejawiała postawę konserwatywną względem kredytów „frankowych” widząc, że podmioty oferujące ten produkt nie spotyka żadna kara, przeciwnie – zaczynają odnotowywać coraz lepsze wyniki finansowe zwiększając udziały w rynku ich kosztem – dołączała do tego grona. Przykładem może być BZ WBK, który wprowadził kredyty „frankowe” do oferty dopiero w 2008.
Pan Marcin Zieliński z FOR słusznie zauważa, że banki nie były zainteresowane wyższym kursem walut i stwierdza, że gdy frank dochodzi do wysokich poziomów to coraz więcej kredytobiorców nie jest w stanie regulować terminowo swoich rat, co dla banku nie jest korzystne. I ma jak najbardziej rację, co stawia pod znakiem zapytania całą stosowaną przez bank strategię „ubezpieczania” się przed ryzykiem. Jakże przecież kosztowną dla całej gospodarki. Co to bowiem za zabezpieczenie banku przed ryzykiem, skoro i tak ostatecznie okazuje się nieskuteczne.
Kto by się jednak mógł spodziewać, że krótka sprzedaż walut przez banki (transakcje swapowe) doprowadzi ostatecznie do niekontrolowanego wzrostu ich kursu w czasie światowego kryzysu? Otóż, chyba każdy rozgarnięty finansista powinien się właśnie tego spodziewać! Dziwić się można co najwyżej konfuzji bankowców, którzy zaprojektowali finansową katastrofę przerastającą ich wyobrażenia. Jednak część banków, np. Pekao trafnie przewidziała finał. Dowody na to, że bankowcy w pierwszych latach 21. wieku wiedzieli czym grozi sprzedaż kredytów „frankowych” można też znaleźć w białej księdze ZBP.
Warto przyjrzeć się kwestii księgowania transakcji z klientem przez bank, bo niesie ona szereg pytań związanych zarówno z legalnością tych zapisów jak i ewentualnymi kwestiami podatkowymi będącymi konsekwencją zapisów księgowych. Biegły rewident, Ireneusz Łazarski, stawia w swoim artykule na temat kuchni finansowej kredytów „frankowych” tezę, że to, co w istocie robiły banki to była krótka sprzedaż. Sam instrument, który dostawał klient był natomiast opcją, co biegłemu rewidentowi każe postawić pytanie: jak operacje typowe dla opcji walutowej udało się bankowi zapisać w księgach jako kredyt? Legalność operacji księgowych i związana z nią odpowiedzialność za prawdopodobne manipulacje w księgach to zupełnie nowy wątek w dyskusji o kredytach „frankowych”, który również powinien doczekać się swojej kontynuacji. Być może głos w sprawie zabierze jeden z finansistów bankowych. Chętnie dowiemy się jak sprawa wygląda od strony banku.
Fakt 3: kredyty frankowe sprzedawano masowo choć były produktem wysokiego ryzyka
Warto się też odnieść do kwestii ogromnej powszechności sprzedaży kredytów frankowych, co nie jest kwestionowane przez pana Marcina Zielińskiego w jego artykule. Bazując na danych KNF kredyty „walutowe” były najintensywniej sprzedawane w 2008 – stanowiły wówczas aż 71% wszystkich kredytów hipotecznych. Działo się to w roku światowego kryzysu w systemie bankowym. Czy zjawisko to wynikało z rosnącego apetytu klientów na ryzyko, czy ze strategii sprzedaży produktów finansowych przez banki? Pan Marcin Zieliński stara się dowodzić, że to Polacy wpadli wówczas w amok i wbrew polityce banków wybierali ryzykowne instrumenty finansowe. Otóż, gdyby ryzykowne instrumenty finansowe, nie były sprzedawane pod nazwą „kredytów” to być może dałoby się obronić tę tezę. Jednak kredyt to kredyt i musi spełniać definicję tego produktu finansowego. Natomiast sprzedaż instrumentów ryzykownych, tak jak sprzedaż akcji, czy wspomnianych opcji walutowych, obwarowana jest dodatkowymi wymogami informacyjnymi.
Warto przy okazji obalić jeden z mitów powielanych, także przez prezesów NBP – byłych i obecnego. Kredyty walutowe nie były zaciągane przez „osoby bardziej zamożne”. Przeczą temu dane KNF i wyrażona przez urząd opinia: „Zwraca też uwagę duża liczba kredytów walutowych udzielonych osobom, których sytuację dochodową należy uznać za przeciętną, co przeczy tezie, o wysokich dochodach kredytobiorców walutowych […] Można zatem stwierdzić, że w dużej części kredyty walutowe zostały udzielone osobom o przeciętnych dochodach.” – KNF, RAPORT O SYTUACJI BANKÓW W 2011″ strona 87. Na stronie 79 ww. raportu KNF znajduje się również odniesienie do błędnych informacji BIK o spłacalności kredytów: „Jednak po dokonaniu korekty związanej z przewalutowaniami kredytów, okazuje się, że jakość kredytów złotowych jest wyższa niż jakość kredytów walutowych. W związku z tym należy stwierdzić, że w świetle danych UKNF sformułowania zawarte w raportach BIK o wyższej jakości kredytów walutowych nie znajdują potwierdzenia”.
***
Podsumowując, należy docenić wkład kolejnych autorów, w tym także pana Marcina Zielińskiego z FOR, wypowiadających się zarówno na tematy prawne jak i ekonomiczno-finansowe związane z kredytami „frankowymi”. Każda taka publikacja powoduje, że prawda coraz bardziej wyłania się zza mgły, społeczeństwo zaczyna rozumieć problem, a bankowcom uświadamia, że nie da się go już dłużej „zamiatać pod dywan”.