Rektorzy czterech najbardziej znanych uczelni ekonomicznych ogłosili stanowisko ws. kredytów frankowych pod tytułem: „Odejście od reguł gospodarki rynkowej”, (DGP z 10 marca 21,nr 47), nazywając je kredytami walutowymi. Przypominają też, że „W gospodarce rynkowej korzystanie z cudzego kapitału ma swoją cenę, jaką jest przede wszystkim stopa procentowa, a w stosunkach międzynarodowych – kurs walutowy”, oraz, że „Sięganie po produkt zwany potocznie kredytem walutowym nie leży daleko od podejmowania wysoce ryzykownych inwestycji, jak to było w przypadku Amber Gold czy SKOK Wołomin”.
Autor: Ireneusz Łazarski, Biegły rewident, prawnik, Absolwent ekonomii i finansów, Georgetown Univ, Washington D.C.
Początek stanowiska dość ostry, tytuł tudzież trafny, więc by zyskać nieco sympatii , pełna zgoda co do korzyści z transformacji i edukacji ekonomicznej. Ale, że społeczeństwo nauczyło się nowych reguł „w stopniu daleko większym …”, w ustach szefów znanych Uczelni brzmi niezbyt skromnie, bowiem nadmiaru wiedzy, nawet u rządzących, trudno się doszukać. Chyba, że chodzi o bankowych specjalistów, którzy wyprzedzili społeczeństwo, ale ono też się douczyło i np. kojarzy, że stopy to odsetki. Zapewne z braku zajęć (wiadomo, pandemia szkodzi), naczytali się o TSUE i dostrzegli, że ich stopy są duże (8-10%), a miały być małe (2-3%). I tym wywołali zamęt, zwany „naruszeniem stabilności finansowej jako dobra publicznego”, który nie służy zdrowej części społeczeństwa, a „system społeczno – ekonomiczny doznaje szkody” – tak profesorowie ekonomii!
Zgoda co do szkodliwości nadmiaru wiedzy; naczytawszy się pewnie Keynesa, albo jemu podobnych, uskarżają się na rynek, „ bez zachowania sensu ekonomicznego takich pojęć jak stopy, kursy, koszty, a nawet abstrahują od ceny pieniądza!”. Wolny rynek to wolny, a nie interwencje na rzecz „chciwych ryzykantów”. Nawet KNF ostrzega przed rangą problemu i wyrokami, w czym znajduje wsparcie nie tylko naukowców, mimo iż całkiem niedawno twierdziła na opak! Pięć lat wcześniej frankowicze byli bardzo poszkodowani przez banki, na dowód czego zostali obdarowani przewybornymi obietnicami, a dziś to „ naciągacze i blefiarze”. Cóż się przeto zmieniło? Ano to, że dziś bardziej niż głosy, władzom potrzebne pieniądze.
Owi kredytobiorcy , w 70% wyedukowani, są też zamieszani w stosunki międzynarodowe. A to z powodu kursów, bo o spreadach, słapach, liborach lekarze, inżynierowie, nauczyciele, prawnicy, nawet sędziowie, pojęcia raczej nie mieli! A może grali w SKOKi, Ambery, czy Goldy? Otóż lekarze itp. wykształciuchy, mają prawo nie znać się na rynkach finansowych. Od tego są nadto wyuczeni specjaliści, którzy konstruują poliso – strukturyzowane lokaty, opcje i inne derywatywy zwane „produktami bankowymi”. Ale sprzedając je, mają obowiązek udzielić klientowi pełnej informacji, i to bez sztuczek! Tak stanowi prawo obowiązujące od lat w cywilizowanych krajach, a w USA od ponad stu! Tam na Ambery czy Goldy wolno nabrać biznesmena, ale nie konsumenta! My też w 2000 roku przyjęliśmy prawo (vide art.385’ kc), o czym niedawno przypomniał TSUE. To nie brak paradygmatów odpowiedzialności, czy moda, spowodowały wzrost popytu na kredyty indeksowane, lecz umiejętnie opracowane oferty. Czy banki mogły udzielać kredytów 5% poniżej rynku? Właściciele takich managierów pozbyliby się w mgnieniu oka! Więc nie tylko zarządy wiedziały, że z tą „taniością” to lipa! Szkoda, że banki nie chcą wyjawić, jak ów proces wprowadzania na rynek i rozliczania indeksacji przebiegał. Pomogłoby to w wyjaśnieniu sedna kontrowersji , leżącego lub nie, w abuzywnych klauzulach, czym ekonomiczne autorytety łamią głowy doszukując się, chyba braku, sensu ekonomicznego. Może na tych indeksacjach banki wcale nie zarabiały, jak często suponują? Przecież „spready, słapy, cirsy, foreksy, spoty to też koszty”!
Klauzula indeksacyjna w formie instrumentu finansowego (tak! vide: definicja i obowiązki informacyjne w ustawie o obrocie instrumentami finansowymi) nie jest łatwa do identyfikacji. Gdyby ją ujawniono w trakcie negocjacji , żaden z klientów umowy by nie podpisał, kiedy wzrost indeksu już o 1,5%, koszty kredytu z LIBORem, zrównuje z tymi z WIBORem. A indeks wzrastał nawet 10%/rok, więc zamiast okazywanej niechęci, winniśmy raczej frankowiczom wdzięczność za ich wkład w rozwój systemu bankowego, PKB i dobrobytu. Prof. Jacek Kseń już w 2015 roku twierdził, że.: „ … To było oszustwo, podobnie jak na polisolokatach i opcjach”. Użycie kursu do wyznaczania wartości innych świadczeń, stanowi grę na rynku finansowym, dopuszczalną za pełną wiedzą i zgodą klienta. Zawierając taką umowę, klient nabywa też walutową opcję, zg. z definicją w art.2.1 ustawy z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi. A z tym wiążą się daleko idące obowiązki informacyjne, których banki nie wypełniały w najmniejszym stopniu!
Włączenie indeksu do umowy o kredyt hipoteczny jest też niezgodne z jego naturą, bowiem klient nabywa instrument nie do obrotu, który wiąże go na lata z bankiem i rosnącymi ratami. To jest hazard, i wbrew ekonomistom, wcale nie moralny! Klient, nabywszy nieruchomość , nawet nie wie, że powinien grać na rynku finansowym. A z kontraktu może się wycofać tylko przez spłatę wszystkiego, co naliczy bank. Prof. J. Kseń przesadził z porównaniem do opcji, bo tu klient wie, co kupuje, może wycofać się z gry, a mimo to uznano je za nie fair. W przypadku kredytów, nierównowaga jest ogromna; całe ryzyko ponoszą konsumenci, rosną im zobowiązania, a bankom majątek i zyski, więc wspieranie zmiany tego stanu byłoby „herezją ekonomiczną”, jak ujmują to eksperci, w tym autorzy Poradnika frankowicza z 19.05.2020r.(vide dodatek do DGP).
W marcu 2006 KNB wydała rekomendację S; w rozdziale V. „Relacje z klientami”, wnosiła o zaostrzenie wymogów i obowiązków informacyjnych, na co ówczesne władze: „ Jeśli weźmiemy pod uwagę wzrost gospodarczy, niską inflację i umacniającą się złotówkę, to obawy KNB nie znajdują potwierdzenia w faktach. KNB poprzez swoje niejasne i nie znajdujące poparcia w faktach działania udowadnia, że stawia ona interes sieci bankowych ponad interesem obywateli i interesem publicznym, utrudniając dostęp do tanich kredytów”. Tego typu stwierdzenia ówczesnego premiera i partii rządzącej pozbawiły resztek wątpliwości potencjalnych frankowiczów! Krótko potem rozpędzono KNB z Balcerowiczem na czele i powołano KNF, która do 2011 roku nie zrobiła nic, po nim także.
Z punktu widzenia prawa bilansowego, takiego „lex imperfecta”, sprawa wygląda tak: handlowiec, niekoniecznie finansista, w imieniu banku przekonuje klienta X o zaletach kredytu indeksowanego (niskie stopy, mała zdolność) , po czym informuje bank o sprzedaży kolejnego kredytu na 100 tys. zł. A zdarzenie to bank ujmuje:
- DT: 50.000 CHF, oraz CT 100 tys. zł.; w opisie: zakup 000 CHF po 2 zł/szt; od klienta X. I drugi zapis:
- DT: spłata długu. za nabyte franki; CT wypłata kredytu – 100 tys. zł.
Tego samego dnia bank podlicza efekty: 50 tys.fr. po 2,20zł za sztukę, razem 110 tys. zł. Zamiast złotówek – franki, i jeszcze 10 baniek do podziału! I to bez zmiany kursów. Tylko za złapanie klienta trzeba odpalić parę tysiaków. Czyż to nie cud? Midas nie zrobiłby tego lepiej! Tak bank wytworzył sobie 50.000 CHF jako należność do spłaty przez 30 lat. Klient X też kontent, bo dostał kredyt, łatwiej niż przypuszczał. Ale jest jeden szkopuł: nikt mu nie wytłumaczył, że sprzedał bankowi 50.000 CHF, których nie miał, czym otworzył u siebie pozycję krótką, a w banku – długą. Dalej wiemy, jak pozycje te zmieniają się przy wzroście indeksu. Czy ktoś z ekspertów/profesorów lub innych znawców przedmiotu mógłby to wyjaśnić w przystępny sposób? KNF mogłaby też coś „oświadczyć” bo zapewne posiada więcej szczegółów.
Opisane transakcje, za wyjątkiem wypłaty kredytu, są spoza zbioru rzeczywistych. Wie o tym bank, bo stworzył franka z niczego!. A prezes NBP: przewalutowanie na złote to wielka strata! Tak nie można! Otóż można, Prezesie, nawet trzeba! Transakcje te to trick indeksacyjny, a waluta CHF jak pojawiła się znikąd, tamże winna trafić. Gra na shorty – longi wymaga nieco więcej zachodu ze strony banku. A Rzecznik Finansowy wtóruje: „Ci, co mają kredyty walutowe , winni czekać na propozycje ugodowe i SN w kwestii przewalutowania”. Ależ emocje! Kto zacz pocznie słapować kredyty złotowe na złotówkowe, bo nie o walutowe tu chodzi? Frankowicze 5 lat temu, jako pokrzywdzeni przez banki, zostali sowicie uhonorowani nieprzebranymi dary! Niestety, nie wszyscy pojęli hojność prezydenta i wzniecili zamęt, wbrew „dobru publicznemu” . Zainspirowani upartą postawą Dziubaków, dociekają: bank rości więcej i więcej złotych, na kwitach tylko franki, więc skoro dług przyrasta, to te złote gdzieś znikają? Tym irytującym pytaniem niepokoją banki i tych, co „nasze dobra” mają na względzie. Gdyby nie ci ciułacze, banki mogłyby spokojnie tworzyć franki i bez ryzyka uprawiać „stosunki międzynarodowe”, bo za wszystkie słapy czy foreksy płaciłby frankowicz. I to jest właśnie mistyka finansów, którą trafnie obrazuje scenka pt. „Dług”. Polecam!
Zachowanie sensu ekonomicznego pojęć jak stopa procentowa, kurs waluty czy koszt kredytu, kapitału ma owszem znaczenie, jednakże winny one być zgodne z deklarowanymi w kontraktach. A tu mamy: odsetki zawyżone o spread, koszty o różnice kursowe i przeszacowania, kursy walut trudno znaleźć, a sprawdzenie LIBOR-a to łamigłówka!
Rektorzy grzmią o kosztach kapitałów! A czyż nie jest tak, że z podstaw działalności gospodarczej i prawa bilansowego wynika, że koszty kapitałów są kosztami przedsiębiorcy? To koszt alternatywny. Jeśli ktoś chce zarobić, to udziela bankowi pożyczki, robi lokatę, kupuje obligacje (kapitały obce za odsetki) albo kupuje akcje (kapitał własny) i czeka na dywidendy. Koszty kapitałów to utracone korzyści, czyli “lucrum cesans”. Jeśli przedsiębiorca chciał zarobić dużo, wyprodukował bubel, i zarobi mniej albo wcale, to czy klient ma zwrócić koszty tego bubla? Byłaby to rewolucja na miarę październikowej. Kredytobiorcy nie ustalali z bankami źródeł finansowania, godząc się na koszty zapisane w umowie i ustawie. A może chodzi o to, że to ów kredytobiorca „sprzedał” bankowi franki, a teraz tego się wypiera? Bez fikcyjnej transakcji nie byłoby indeksacji i kredytów indeksowanych do CHF, o które toczy się spór.
Orzeczenia TSUE, SN, UOKiK i liczne rozstrzygnięcia sądowe potwierdzają, że umowy o kredyt indeksowany/ denominowany zawierają klauzule abuzywne. Sądowi pozostaje do ustalenia, czy po jej wyeliminowaniu będą zachowane essentialia negotii. SN w sprawach zasadniczej wagi nie ma nic do rozstrzygania. A sądom powszechnym potrzebne są fakty związane z realizacją umowy, bo od nich zależy rozstrzygnięcie sporu.
Początek rozwiązania problemu to wyegzekwowanie od banków danych obejmujących rozliczenia złotowe z klientem oraz zdopingowanie sądów do sprawniejszego orzekania. Jednak wówczas należałoby oczekiwać działań na korzyść klientów – ryzykantów, a to wbrew interesom banków i znacznej części postępowego społeczeństwa, o czym stanowczo piszą eksperci. Banki swoich klientów utrzymywały skutecznie w mniemaniu, że to kredyty walutowe, skrzętnie pomijając wszelkie informacje w złotem. Miało to potwierdzać konieczność indeksowania i ponoszenia ryzyka. A z historii spłat wiadomo, że koszty indeksacji były ukrywane w odsetkach i wzroście salda zadłużenia.. To zabieg formalny, jako, że prawo bankowe nie przewiduje innych kosztów kredytu niż wymieniane w art. 69.
W państwie prawnym ochrona konsumenta stanowi istotny element systemu prawa, a przepisy kc w tej sprawie obowiązują w Polsce od 2000 roku. W latach 2007-2009 KNF zgodnym chórem z władzą twierdziła, że nie należy ograniczać ludności dostępu do tanich kredytów. Mamy więc to, cośmy chcieli, o czym eksperci ostrzegali. W owych latach złoty był przewartościowany, a banki zainteresowane wzrostem indeksu pary walutowej PLN/CHF, miały na to wpływ i z tego korzystały.
Dziś KNF, NBP, SN rząd i wszelkie autorytety oczekują zgody kredytobiorców a priori na rezygnację z uprawnień, ale nie wspominają, co miałyby zaoferować banki? Korzyści uzyskane z naliczeń indeksacyjnych, bankom się nie należą, o czym jednoznacznie stanowi prawo. Dotąd nie było praktyki orzeczniczej dot. ochrony konsumentów, o czym z żalem pisała prof. Ewa Łętowska. Natomiast KNF ostrzega, że praktyka ta, ku utrapieniu banków i władzy, zanadto się rozpowszechnia. Dopóki jesteśmy członkiem UE, dopóty obowiązujących praw dotyczących ochrony konsumenta, należałoby przestrzegać! W USA i UE przestrzeganie owych praw nie prowadzi do odejścia od reguł gospodarki rynkowej, a ekonomii warto się uczyć, nawet w „zakresie daleko większym” niż inni oczekują, bo ekonomia to racjonalność i w myśleniu i w działaniu , co młode pokolenie zaczyna doskonale rozumieć.
Ireneusz Łazarski
prawnik, biegły rewident
absolwent ekonomii i finansów
Georgetown University, Washington D.C