Nie tylko o frankach – filary bankowego wyzysku

Dominik Gluza, radca prawny
Dominik Gluza, radca prawny. Autor jest radcą prawnym z kancelarii Mazur i Wspólnicy (www.mazuriwspolnicy.pl), specjalizującej się m.in. w sprawach przeciwko bankom. Niniejszy felieton prezentuje indywidualny pogląd autora oraz zawiera skróty myślowe.

Społeczny problem kredytów „frankowych” nie pojawił się nagle – jest wynikiem wielu lat sprzecznych z prawem, nieetycznych praktyk banków. Po wzroście kursu franka w styczniu problem zaostrzył się, a w mediach rozpoczęła się wojna informacyjna.

Oficjalna narracja w głównych mediach jest jak anegdota o zuchwałym złodzieju. Złodziej włamał się do domu Kowalskich, ukradł telewizor i biżuterię, a złapany przez policję oświadczył, że nic nie odda, bo zwrot łupów „zdestabilizowałby mu jego status życiowy”. Następnie dodał, że Kowalscy powinni być mu wdzięczni, że to on włamał się do ich domu,
a nie jego kolega po fachu Marian, bo ten ukradłby więcej. A więc – zdaniem złodzieja – Kowalscy odnieśli wręcz korzyść i powinni mu dziękować.

Taką opowiastkę wciskają też klakierzy banków w temacie kredytów „frankowych”. Najczęściej powtarzanym sloganem jest niemożliwość zwrotu pieniędzy bezprawnie pobranych od kredytobiorców, bo to skutkowałoby „destabilizacją sektora bankowego” (w rzeczywistości zwrot skutkowałoby co najwyżej destabilizacją samopoczucia ich akcjonariuszy przyzwyczajonych do drenażu polskiej gospodarki). Ba! Gdyby teraz minister finansów opodatkował media za używanie pojęcia „destabilizacja sektora bankowego”,
do zimy pozbylibyśmy się dziury budżetowej!

Czas przeciwstawić się propagandzie bankowej i nazywać rzeczy po imieniu.

Filary bankowego wyzysku

W ostatnich latach bankom udało się pobrać od Polaków wiele miliardów złotych
i jednocześnie zagwarantować sobie kolejne miliardy przez następnych kilkadziesiąt lat, skumulowało się bowiem kilka zjawisk. Nazwijmy je filarami.

Filar nr 1: zaufanie do banku

W 2007 roku zaciągnąłem kredyt. Przeszedłem standardową procedurę, złożyłem wniosek, zweryfikowano moją zdolność kredytową i zaproszono mnie na podpisanie umowy.
W oddziale banku podpisałem wszystkie papiery w dwóch kopiach – jedna miała być dla mnie,  druga dla banku. Jakież było moje zdziwienie, gdy pracownica zabrała obydwa egzemplarze! Skoro złożyłem podpis pod tekstem „umowę sporządzono w dwóch egzemplarzach – po jednym dla każdej ze stron”, to zastanawiałem się, dlaczego firma „bank X” chce pozbawić mnie dokumentów?

Pracownica banku tłumaczyła, że nie jest uprawniona do podpisywania umów i musi wszystko wysłać do „centrali” („centrala” to kolejne dyżurne pojęcie bankowców). Dla niej zupełnie naturalnym był fakt, że klient pozostaje na łasce banku – ja dokumenty podpisałem
i nie mogłem się wycofać, a bank mógł wszystko: decydował, czy w ogóle zechce wysłać dokumenty do „centrali”, decydował o terminie wysyłki (może w ciągu dwóch dni, a może
w przyszłym roku), kiedy umowa wejdzie w życie (moje podpisy już były, a bank mógł wybrać dowolny miesiąc), czy kiedyś dostarczy mi mój egzemplarz (jeśli listonosz zagubiłby przesyłkę, to nawet nie wiedziałbym, co podpisałem). Dlatego zaprotestowałem. A pani
z banku na to z rozbrajającą szczerością spytała:

„Jak to, nie ufa Pan bankowi??”

Historia ta była dla mnie wielce pouczająca, bo wówczas – nie zajmując się jeszcze praktykami banków – zrozumiałem, na czym polega fenomen uprawianego przez nie wyzysku – przede wszystkim na wpajaniu ludziom przekonania, że bankom trzeba bezgranicznie ufać.

Przez lata wmawiano nam, że polski bank to instytucja zaufania publicznego. Mogło to być prawdą przed laty, ale w międzyczasie pojawiły się banki prywatne, a państwowe sprywatyzowano. Określenie „polski bank” jest zdecydowanie błędne, zaś mit instytucji zaufania publicznego jest kultywowany przez same banki. Tymczasem są one zwykłymi firmami i niczym więcej. Potwierdził to Trybunał Konstytucyjny, uznając ich uprawnienia do wystawiania bankowego tytułu egzekucyjnego za niekonstytucyjne. Wyjątkiem jest tu NBP, którego rola jest szczególna.

Filar nr 2: Multiplikacja ofert

Kiedyś oferta banku była prosta: pożyczało się np. 1.000 zł i zobowiązywało do oddania kapitału i 200 zł odsetek. Żadnych dziwnych opcji, szemranych konstrukcji, dodatkowych opłat. Z czasem schemat ten zmienił się.

Działające w Polsce np. sieci komórkowe mają setki taryf. Dlaczego? Przecież wystarczyłyby 3 i każdy coś by wybrał. Odpowiedź jest prosta: im mniej przejrzyste oferty, tym większe pole do działania dla sprzedawców. Banki zrozumiały ten mechanizm i stworzyły jeszcze bardziej wyrafinowany model, dzięki czemu tzw. „doradcy klienta” zyskali doskonałe warunki sprzedaży.

Filar nr 3: „Doradca klienta”

Sprzedawcy kredytów zostali – dla zmylenia zainteresowanych – nazwani „doradcami klienta”. Oczywiście „doradztwo” to zwykła sprzedaż, prawie zawsze namawianie do skorzystania z gotowych ofert (bez możliwości modyfikacji) i recytowanie odgórnie ustalonych formułek, których rzeczywistym celem była dezinformacja. Gdyby oferty banków były proste i przejrzyste, sprzedawcy nie byliby potrzebni, a w banku wystarczyłaby skrzynka z napisem „tu proszę wrzucać wnioski kredytowe”.

W latach 2005-2010 „doradcy klienta” spisali się znakomicie, opowiadając
jak to bezpieczne, stabilne, tanie i nowoczesne są kredyty waloryzowane innymi wskaźnikami gospodarczymi (np. walutami obcymi). Dezinformatorzy często dostawali prowizje od ich sprzedaży, więc nie mieli motywacji do prezentowania rzeczywistego obrazu. Część „doradców” dezinformowała klientów nieświadomie, gdyż byli przesiąknięci nowomową swoich przełożonych i specjalistów od sprzedaży. Inni zaś wykazywali się wyjątkowo cyniczną postawą, a ich najbardziej perfidnym zagraniem było uniemożliwianie kredytobiorcom zapoznania się z treścią umowy – klient często podpisywał ją „w ciemno”, bez czytania. Bankowcy doskonale wiedzieli, że klient przychodzący na podpisanie umowy jest już pod ścianą, zazwyczaj wpłacił zaliczkę deweloperowi (na mieszkanie lub dom) i musi w krótkim czasie zdobyć resztę pieniędzy. Standardową praktyką było wymuszanie na kliencie podpisu, iż zapoznał się z regulaminem, mimo że bank mu takowego nie okazał.

Filar nr 4: Propaganda

Banki to jedna z najbogatszych gałęzi, forsowane przez nie poglądy z łatwością trafiają do opinii publicznej różnymi kanałami, zarówno bezpośrednimi (np. oficjalne stanowiska bankowców), jak i pośrednimi (np. artykuły przychylnych redaktorów). Banki w Polsce przeznaczają na działania reklamowe, wizerunkowe oraz lobbing dziesiątki milionów złotych i z sukcesem zaszczepiają w społeczeństwie różnorakie, często wyssane z palca tezy, które są potem kopiowane i bezwiednie powtarzane w mediach i dyskusjach przy obiedzie. Gdyby kartel bankowy chciał, przekonałby część społeczeństwa do tezy, że ziemia jest płaska.

Filar nr 5: Międzynarodowe manipulacje

Banki międzynarodowe przyznały się, że manipulowały najważniejszymi dla kredytobiorców wskaźnikami: LIBORem i kursem franka szwajcarskiego. Część tych manipulacji została udowodniona, a banki zapłaciły znaczne kary (aczkolwiek symboliczne z punktu widzenia ich zysków). Wyzysk, manipulacja i wprowadzanie w błąd są zwykłymi środkami działania tego sektora. W myśl zasady, że ryba psuje się od głowy, tendencja ta zawitała również do Polski.

 

Dominik Gluza, radca prawny