Najbardziej znani w Polsce frankowicze wygrali z bankiem. Już się mieli cieszyć, a tu bank zażądał zwrotu kosztów swojego kapitału – i to dwa razy tyle, ile udzielił kredytu! A jeśli bank coś wykaże w swoim sprawozdaniu, to „nie ma pamiłuj”, o czym przekonało się wielu. Takie rzeczy mogą się wydarzać tylko w „dobrozmianowej” Polsce! Można by napisać epopeję ekonomiczną od Adama Smitha, F. Hayeka, Friedmana po Oskara Lange, Keynesa, Galbraitha, Krugmana, nie zapominając o Władimiru Leninie, którego idee najbardziej się tu nadają. Tym razem przejdźmy do rzeczy, bez zbędnej podbudowy czy nadbudowy, bo nikt tego nie przebrnie!
Autor: Ireneusz Łazarski, Biegły rewident, prawnik, Absolwent ekonomii i finansów, Georgetown Univ, Washington D.C.
1) Wszystkie koszty kapitałów są kosztami banku, a nie jakichś kontrahentów, więc zestawienia kosztów niech bank trzyma na własne potrzeby i okazuje je akcjonariuszom. To tam należy tłumaczyć np. skąd tak duże koszty, a małe przychody. Zestawione tam liczby nie mają żadnego związku z jakimkolwiek kredytobiorcą, na czele z Dziubakami.
2) to bank opracowuje politykę kredytową, z czego czerpie zyski i ponosi koszty. O ile wiem, to polityki tej nie ustalali z kredytobiorcami procedur typu: kupimy od was franki (tak na niby), ale pożyczymy wam złotówki, a rozliczani będziecie z tych franków, które jakoby od was kupiliśmy! Tak to się działo! Bank np. stracił na swapach i zwraca się uprzejmie: Państwo Dziubakowie, musicie dopłacić! A gdyby bank zarobił, to mogliby się oni upomnieć? Nabywcę interesuje cena, a wszystkie koszty należą do przedsiębiorcy! A tu bank obniżył cenę (oczywiście pozornie), by ściągnąć klientów i zarobić więcej! Ale się nie udało, i teraz Dziubakowie mają zwracać? Że banki chciały zarobić więcej, a zarobią mniej lub wcale?
3) Koszt kapitału to koszt alternatywny inwestowania w bank. Jeśli ktoś chce zarobić, to udziela bankowi pożyczki, robi lokatę, kupuje obligacje (kapitały obce) a jeśli chce zarabiać jako właściciel, to kupuje akcje (kapitał własny) i czeka na dywidendy. Koszt kapitału własnego banku, to w zasadzie koszt utraconych korzyści, czyli “lucrum cesans” a tu nie o lukrowaniu mowa!
Koszt kapitału własnego nie jest kosztem, którym można obciążyć np. Dziubaków, bo oni nie są akcjonariuszami, nie czerpią z banku zysków, ale i nie pokrywają strat.
4) Jako potencjalny koszt do rozważenia pozostałby tylko Koszt kapitału obcego – czyli cena, którą bank płaci za kredyty, obligacje, pożyczki, lokaty itp.). A odpowiedź mamy prostą:
- a) za lokaty bank płaci ułamki procentów, a od każdej lokaty zarabia jej krotność, bo za 100 zł lokaty, może udzielić do. 500 zł kredytu, czyli koszt kredytu to 1/5 kosztu każdej lokaty! (sic) Poza tym, że to ułamki promila, nie da się ich przypisać Dziubakom, bo to oni sprzedali bankowi franki!. Naprawdę!
- b) pożyczki i obligacje są najczęściej celowe, więc jest mało prawdopodobne, aby je zaciągano w uzgodnieniu czy na potrzeby p. Dziubaków.
- c) pozostałyby lokaty/pożyczki międzybankowe, udzielane w oparciu o LIBOR, WIBOR, EURIBOR itp. Jeśli bank twierdzi, że na akcję kredytów indeksowanych musiał pożyczać franki to po co, jak wynika z ksiąg, kupował franki od Dziubaków? Koszty owych pożyczek i innych zadłużeń są sprawą banku a nie Dziubaków.
To nie żarty, z zapisów księgowych wynika, że FRANKI bank kupił od Dziubaków. Tak tłumaczą, że franki w procesie udzielania kredytu były niezbędne! I bank u siebie zapisał: sumę franków po cenie zakupu, czyli kupił od Dziubaków! A potem tę sumę franków zapisał po cenie sprzedaży, czyli Dziubakom sprzedał. Ale wypłacił złotówki . Czy ktokolwiek mógłby przedstawić inne rozumienie tych zapisów?.
5) Inflacja nie jest kosztem kapitału, jej efekt uwzględnia przedsiębiorca, ale może być przedmiotem przepychanki (np. tak może orzec SN, co byłoby rozwiązaniem tradycyjnym, leninowskim). Bank chciał na Dziubakach zarobić więcej niż na innych kredytach, kamuflując efekty indeksacji w odsetkach, spłatach rat, z których niemal połowę nie wliczał do obniżenia zobowiązania itp. Nie ma tu kosztu, jest tylko utracona korzyść, która okazała się manipulacją obliczeniową. (bank wypłaca kredyt w zł., a u siebie zapisuje CHF). W rzeczywistości potrzebne były tylko złotówki, a zapisy frankowe to lipa. Że też nadzór bankowy tego nie wyłapał? (ale któż by mógł?, rozpędzono KNB z Kwaśniakiem i Balcerowiczem na czele, i mianowano swoich do nowej KNF)
A zagadnienie sprowadza się do pytania: czy banki słusznie podwyższały swoje należności od kredytobiorców, stosując klauzule indeksacyjne (indeksacja to tylko namnażanie złotówek)? Dziś wiemy, że niesłusznie, dzięki p. Dziubakom i ich pani mec. Agnieszce. Czy wobec tego bank cokolwiek stracił? A jeśli tak, to co i ile?.
Odpowiedź ogólna: bank nic nie stracił, co można byłoby przypisać, że to z winy kredytobiorcy, a kredytobiorca się wzbogacił. A przy anulowaniu klauzul indeksacyjnych bank ponosi jedynie koszty alternatywne, tzn. mógł i chciał zarobić więcej, ale zarobi mniej.
W tej sprawie nie są potrzebne żadne obliczenia typu: WACC, CAPM, ROA, ROE, EBIT, EBITDA, EPS, P/E ratio, EVA, SVA, Floły i inne dziwaczne zwroty. Wskaźniki te są ważne dla oceny działalności banku, ale ich wzrost czy spadek nie mają nic wspólnego ze stosunkiem prawnym bank – Dziubaki.
Tyle o kosztach kapitałów. A na koniec – Sąd Najwyższy, TSUE, UOKiK itd. orzekły, że banki stosują klauzule abuzywne. Teraz SN ma odpowiedzieć na kolejne 6 pytań. O czym odpowiedzi na te pytania miałyby rozstrzygać? O kursach walut? Aż trzy pytania? Czy nie było nikogo, by podpowiedział pani Prezes, że po wyeliminowaniu klauzul abuzywnych wszystkie kursy, te prawidłowe i nieprawidłowe stają się zbędne? Chyba że SN zakłada przewalutowanie kredytów złotowych na złotowe! Dwie, czy jedna kondykcja? To zależy od faktów oraz o co wniesie powód. Przecież SN nie nakaże powodom: macie wnosić o to, czy o tamto!. Sprawę przedawnienia roszczeń banku? Wszystko jest w przepisach kc, tylko należałoby je czytać. Wynagrodzenie za korzystanie z kapitału? To byłaby heca! Przedsiębiorcy ma należeć się zwrot kosztów, bo chciał zarobić dużo, ale się nie udało!. Czyli przy każdej wadliwości i zwrocie towaru/nieprzyjęciu usługi, przedsiębiorcy miałby należeć się zwrot kosztów! No bo przecież kupił materiały, najął fachowców itp. Czyli wyprodukował tzw. „Misia”. Na miarę naszych możliwości!
Wszystkie koszty są kosztami przedsiębiorcy – na to są przepisy prawa bilansowego, których niewielu rozumie, często nie wie, że coś takiego jest w prawie. Ale jak to z prawem, SN może przecież uznać interes banków, państwa, PKB, dobro narodu itp. za priorytet! Pisałem o tym w artykule „ Po co czekamy na Sąd Najwyższy?”. Wszystkie potrzebne paragrafy, sądy powszechne mają . A powód ma sądowi dostarczyć fakty tak, aby sąd nie musiał tego robić za powoda. Pisała o tym znakomicie prof. Łętowska w artykule -ekspertyzie „Kwalifikacje prawne w sprawach o sanację kredytów frankowych – da mihi factum dabo tibi ius”. Wskazała tam konstrukcję, zapewniającą implementację orzeczniczą wyroków TSUE przy wykorzystaniu prawa polskiego. Nie ma powodów (chyba że znajdziemy się poza UE), aby należało coś zmieniać. Tak prof. Łętowska.
Gdzie tu miejsce na rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego?. Majątek, powstały w wyniku indeksacji jest znaczny, sędziowie rozstrzygają, czasem mają obawy, bo anulowanie klauzul, albo całych umów obejmuje duże kwoty. Banki nie chcą ich utracić, a w tym mogą liczyć na poparcie aktualnie rządzących. Jesteśmy w UE i prawo mamy, a fakty mają strony sporu, z których jedna nie jest zbyt skłonna do wypełnienia owego „da mihi factum…” daj sądowi fakty. W sprawie dostarczania faktów pozostaje więc tylko kredytobiorca, a Prezes Manowska i wszystkie jej Izby w tym temacie niewiele pomogą. Oby tylko nie zaszkodziły!
Ireneusz Łazarski
Biegły rewident, prawnik
Absolwent ekonomii i finansów,
Georgetown Univ, Washington D.C.