Mamy PRAWO do uczciwych umów

Autor: Tomasz Nowak

Kredytobiorcy: Mamy PRAWO do uczciwych umów!

PIS: Owszem, ale lobby bankowe nie wyraża zgody.

W latach komuny popularny był taki cytat z Gomułki: „Gdybyśmy mieli więcej cienkiej blachy, to produkowalibyśmy konserwy. Ale nie mamy mięsa”. Bardzo podobnie odbieram dziś wypowiedzi partii rządzącej i pana Prezydenta, którzy mniej więcej w tym samym Gomułkowskim tonie twierdzą: „Gdybyśmy mogli, to z chęcią respektowalibyśmy prawo i dyrektywy unijne w odniesieniu do 700’000 nieważnych i częściowo nieważnych umów kredytowych. Ale nie możemy odebrać bankowym złodziejom łupu, bo się z nami dzielą.”

Dlaczego wspominam Władysława Gomułkę, którego krytykanci nazwali Nikiforem polskiej myśli ekonomicznej? Takie skojarzenie wymusił inny Gomułka, doktor ekonomii (którego przez grzeczność nazywamy profesorem), współtwórca tzw. Planu Balcerowicza, a obecnie główny ekonomista lobbystycznego BCC. Otóż ów Gomułka, Stanisław, usilnie przekonuje pana Prezydenta, by zrezygnował z respektowania prawa w Polsce, bo podobno „ustawa miałaby zawalić finanse publiczne na skutek dużych kosztów dla systemu bankowego […]. A pomoc dla frankowiczów to miało być jakieś od 50 do 80 mld złotych ROCZNIE!” [1].

Przez szacunek dla siwizny dra Gomułki, nie odniosę się do bredni, które opowiada o rocznym poziomie kosztów (bo skoro została do spłacenia równowartość ok. 30 mld CHF, tj. ok 110 mld złotych, to roczne koszty banków nie mogą osiągnąć 70% wartości tej kwoty!). Ale warto odnieść się do aspektów poza-ekonomicznych, bo to one są tu o wiele bardziej istotne.

1.Sprawa tzw. kredytów frankowych nie jest problem ekonomicznym. To jest problem prawny.
Obecnie w polskim systemie gospodarczym funkcjonuje ok. 700’000 umów, które są całkowicie lub częściowo nieważne. I to jest fakt bezdyskusyjny, lub jak mówi UOKiK – notoryjny. Czyli powszechnie znany. I wie o tym doskonale sektor bankowy, bo sam zamawiał odpowiednie opinie prawne i organizował konferencje tematyczne. Od wielu lat sprawa jest oczywista dla nadzoru bankowego (który już w roku 2002 informował banki, że zaczynają „jechać po bandzie”). Temat jest już dawno rozpoznany przez organy państwa. A za próbę kwestionowania istnienia klauzul niedozwolonych w umowach jeden z banków został skazany na karę 20 mln złotych. Zatem wszyscy wszystko wiedzą.

To, w jaki sposób doszło do sytuacji, w której nadzorowane i koncesjonowane przez państwo banki (w więc instytucje zaufania publicznego) oszukały przynajmniej półtora miliona aktywnych zawodowo i płacących wysokie podatki obywateli, to jest sprawa do wyjaśnienia. Podkreślić natomiast należy, że państwo nie może tolerować bezprawia, bo właśnie stanowienie i wykonywanie prawa jest jego podstawowym obowiązkiem. Od tego nie może się zwolnić. Nie ma respektowania prawa – nie ma państwa.

2. Nieważność 700’000 umów kredytowych wynika bezpośrednio z mocy prawa (ex lege). Skażone zapisy nie obowiązują od początku (ex tunc). Kredytobiorcy nie mogą się na nie zgodzić, albo akceptować, bo nieuczciwe zapisy po prostu nie istnieją. Z mocy samego prawa nie da się zaakceptować rzeczy bezprawnych.

Wbrew temu co twierdzi Kaczyński – kredytobiorcy nie muszą w ogóle iść do sądów. Zgodnie z jasnym zaleceniem UE, wystarczy że złożą bankowi reklamację i PRZESTANĄ płacić raty. To nieuczciwy przedsiębiorca ma mieć problem, a nie oszukany klient. Zarówno prawo europejskie jak i krajowe jest tutaj absolutnie jasne. Tym bardziej, że w przypadku zapisów abuzywnych sąd o niczym nie decyduje, a jedynie potwierdza ich bezprawny charakter. Dużo efektywniej dla Państwa byłoby, gdyby Kaczyński zamiast odsyłać ludzi do sądów (bo nie ma takiej potrzeby), wspomógł swoim autorytetem systemowe rozwiązanie tego prawnego problemu.

3. Koszty błędów działania banków ponoszą ich właściciele. Przepisy nie pozwalają na ingerencję państwa.
Od czasu gdy dr Gomułka wdrażał tzw. plan Balcerowicza-Sachsa, minęło sporo czasu i może starszy pan nie zauważył iż obecnie system bankowy nie jest już z definicji sektorem upaństwowionym. Banki operują na giełdzie, mają swoich właścicieli i udziałowców. I nie ma prawnej możliwości, by za błędy komercyjnych przedsiębiorstw płaciło państwa. Działa unijna dyrektywa Resolution, która taką reakcję absolutnie wyklucza. Prawo w tym zakresie jest proste: oszukiwałeś – płacisz. Jeśli właściciele nie chcą uzupełnić kapitałów własnych ze względu na popełnione błędy, to biznes w kontrolowany sposób zostanie przejęty jest „zdrowego” konkurenta. Specyfika sektora bankowego wymaga jedynie, aby „upadek” banku-oszusta przeprowadzić w sposób kontrolowany. I to jest jedyna odpowiedzialność państwa.

Dr Gomułka może obawiać się natomiast, że bank-oszust będzie chciał przerzucić koszty swojego błędu na deponentów. Ale w tym przypadku powinien zadziałać mechanizm konkurencji rynkowej. Jeśli poczuję się oszukiwany – przeniosę moje konto do innego, uczciwego banku. Nic nie każe mi robić interesów z TW Michałem, czy TW Ernestem.

4. Koszty państwa – czyli jakie?

Wmawia się nam, że stabilność finansowa państwa jest równoznaczna z dobrostanem prywatnych banków komercyjnych. I że jeśli zmusimy przestępców do rezygnacji z bezprawia, to finanse państwa doznają uszczerbku. Na dowód przedkłada się wyliczenia rzędu dziesiątek mld złotych, które komercyjne banki stracą na respektowaniu prawa.

Nic bardziej mylnego. Sam bank centralny kilkukrotnie przywoływał, że niezgodne z prawem umowy tzw. kredytów frankowych: (i) przyczyniają się do zwiększenia wahań w cyklu koniunkturalnym, (ii) redukują skuteczność krajowej polityki pieniężnej, (iii) stanowią wyzwanie dla stabilności systemu finansowego, (iv) zwiększają ryzyko działalności banków, (v) hamują popyt wewnętrzny, (vi) zwiększają skalę zadłużenia zagranicznego, (vii) przyczyniają się do zmniejszenia wiarygodności Polski, (viii) generują coraz większe ryzyko prawne dla systemu, (ix) drenują kapitał z naszego kraju, (x) i powodują ogromne koszty społeczne. Nie mówiąc już o bardzo silnym efekcie deflacyjnym, do którego RPP nie chce się głośno przyznać.

Czy szanowny dr Gomułka policzył może ilościowe skutki powyższych zjawisk? Ile państwo polskie traci na tzw. kredytach frankowych? Czy ktokolwiek to policzył? Czy zestawił to z mniejszymi zyskami (bo to przecież nie są straty!) zagranicznych koncernów, którymi tak chętnie epatują lobbyści bankowi? Bo ja takich wyliczeń nie znam. Bank centralny pytany przez stronę społeczną o szacunki liczbowe dla w/w zjawisk także nie potrafił podać odpowiedzi. Skąd zatem przekonanie o stratach dla gospodarki?

Warto także podkreślić, że stabilności polskiego sytemu bankowego z definicji nie mogą tworzą oszuści i złodzieje. Bo co to znaczy? Że pozwolimy na dewastację podstaw państwowości, czyli wymogu respektowania prawa, tylko dlatego, że komercyjne przedsiębiorstwo musi nielegalnie zarabiać? Jeśli prezes bank kradnie – bo tak niestety trzeba nazwać realizację niezgodnych z prawem umów – to jedynie słuszną reakcją państwa może być wskazanie celi więziennej, a nie przyjmowanie gościa na Komisji Finansów Publicznych w Sejmie. Nic tak dobrze nie zrobi dla stabilności systemu jak przekonanie sektora bankowego o nieuchronnym respektowaniu prawa. Dzisiaj tak niestety nie jest. Mamy do czynienie z tzw. moral hazard (czyli świadomym podejmowaniem ryzykownych decyzji przez banki), z uwagi na przekonanie o bezkarności.
[Na marginesie – dlaczego tematem zajmuje się Komisja Finansów, skoro sprawa ma charakter prawny, a ekonomia jest jedynie jedną z przesłanek do rozwiązania sporu, a nie jego głównym przedmiotem?]

5. Respektowanie prawa nie jest pomocą. To obowiązek państwa.

Z uwagi na charakter problemu – nie ma zupełnie znaczenia czy kredytobiorcy są dobrze sytuowani, czy nie. Czy nabyli jedno mieszkanie, czy więcej. Czy realizują umowy mimo braku ważnej podstawy prawnej (czyli jak twierdzi Pietraszkiewicz – „dobrze spłacają kredyty”), czy nie chcą tego robić [2]. Czy podpisali kontrakty świadomie, czy składali podpisy bez czytania papierów, czyli tak jak 60% klientów w Unii Europejskiej. Czy zgłaszali wcześniej reklamacje bankowi, czy jeszcze nie mają świadomości o rażących nieprawidłowościach. Problem jest wciąż ten sam – 700’00 umów, które pozostają (częściowo lub całkowicie) nieważne z mocy samego prawa. I jako takie nie mogą funkcjonować w obiegu gospodarczym państwa.

I nie mają żadnego znaczenia słowa Pietraszkiewicz, wg którego „te umowy świetnie się obsługują”. Do czasu. W końcu zdesperowani wieloletnią bezczynnością rządzących kredytobiorcy, postąpią zgodni z instruktarzem dostępnym na stronach UE, i po przesłaniu jednej (!) reklamacji bankowi – przestaną, w zgodzie z prawem, spłacać raty. Bo mamy PRAWO do uczciwych umów!


Niewątpliwie PIS stoi teraz na rozstaju. Bo z jednej strony wciąż ma na sztandarach Prawo i Sprawiedliwość, a z drugiej bardziej interesują go obecnie bankowe Pieniądze i Stołki. Którą drogę wybierze – zobaczymy. Może być jednak pewni, że owa decyzja będzie miała ogromne znaczenie dla państwa polskiego. I bynajmniej nie mówię tu o ekonomii.

Wracając do Gomułki, Władysława, to jedno trzeba mu przyznać – podobnie jak Kaczyński, przezornie nie posiadał konta w banku. Słuszny kierunek miała swego czasu nasza Partia …

 

7 grzechów głównych umów „frankowych”

Prawnicy i doświadczeni kredytobiorcy są w stanie wymienić kilka tuzinów wad prawnych w tzw. kredytach frankowych. Poniżej autorskie, niepełne i absolutnie subiektywne propozycje do Top-listy:

  1. Brak szczegółowych zasad określania kursu przeliczeniowego.

Zgodnie z prawem, Bank może sobie wymyślić dowolne zasady określana kursu przeliczeniowego w kredytach indeksowanych/denominowanych (np. kurs NBP +10 groszy, albo kurs Reuters -2%, albo kurs Bloomberg -1% +5 groszy), byleby owe  zasady szczegółowo opisał w umowie. Bez tego umowa jest częściowo (k. indeksowane) lub całkowicie (k. denominowane) nieważna.

  1. Występowanie spreadu walutowego.

Prawo bankowe literalnie zabrania stosowania spreadu walutowego przy kursach przeliczeniowych. Art. 69 stosuje bowiem liczbę pojedynczą: „kursu wymiany walut na podstawie którego wyliczana jest”, a nie „kursów wymiany walut na podstawie których”). Kurs kupna i sprzedaży, podobnie jak „kurs kroju i szycia”, czy „umowa kupna i sprzedaży” odnosi się do jednego podmiotu. Ów kurs może oczywiście zmieniać się w czasie, ale musi być liczony wg jednych, jasno określonych zasad. Takie rozumienie jest potwierdzone przez orzecznictwo UE, które nie pozwala na pobierania opłat od fikcyjnych operacji.

  1. Fikcyjna walutowość

Art. 2 prawa dewizowego mówi bardzo jasno co jest obrotem dewizowym, który to obrót daje prawo do wyrażenia waluty kontraktu w pieniądzu obcym. Prawo dewizowe wymaga przynajmniej możliwości wypłaty dewiz. Kredyt frankowe tego nie gwarantowały, co nie dawało podstaw do przyjmowania zagranicznego pieniądza jako waluty umowy (tzw. zasada walutowości).

  1. Błędnie ustanowione hipoteki („Kwota” to nie „waluta”)

Od roku ’89 prawo bankowe, by być w zgodzie z nowelizowanym KC (dopuszczalność waloryzacji), nakazuje określić w kredycie zarówno kwotę i walutę (wcześniej wystarczała sama kwota). Od lat 90-tych kwota i waluta nie muszą odnosić się do tej samej jednostki monetarnej (możliwy jest kredyt udzielony w złotych w kwocie stanowiącej równowartość xxx CHF). Wolno tak robić, bo mieliśmy zasadę „walutowości” a nie „kwotowości” – czyli tylko waluta kredytu musiała być   wyrażona w złotych polskich. Jedne banki jasno rozróżniały w umowach różnicę pomiędzy jednostką monetarną kwoty a waluty (np. NORDEA), a inne nie. Te drugie, określały w umowie czytelnie wyłącznie kwotę (np. PKO BP), sugerując udzielanie kredytu dewizowego. Przy okazji błędnie ustanawiały hipoteki, łamiąc także zalecenie 4.1.8 Rekomendacji S z 2006.

  1. Podwójna (lub potrójna) waloryzacja

Wprowadzając w roku ’89 plan Balcerowicza-Sachsa, dr Gomułka przymusowo wprowadził do polskiego systemu bankowego zmienne oprocentowanie (wcześniej było wyłącznie stałe, co utrudniało walkę z inflacją). Mechanizm zmiennego oprocentowania pełni rolę waloryzacyjną, co nie pozostawia już miejsca na inny, dodatkowy waloryzator. Lub inaczej – w zgodzie z tym co 30 lat temu jasno wyłożył prof. Stelmachowski – skoro bank chce korzystać z waloryzacji kursem waluty, to dopuszczalne jest wyłącznie stałe oprocentowanie (marża). Ale już nie kurs(y) waluty + zmienne oprocentowanie. Lub pisząc wprost – kredyty frankowe są niezgodne z prawem ze względu na podwójną  waloryzację (lub potrójną – bo dwoma kursami).

  1. Missseling
    Akceptuje się powszechnie fakt, że banki skusiły „frankowiczów” niższym oprocentowaniem. Kredytobiorcy złotowi przyjęli dodatkowe ryzyko kursowe, w zamian za zamianę oprocentowania z WIBOR and na niższy LIBOR. Mechanizm zamiany oprocentowania za przyjęcie ryzyka kursowego nie ma jednak charakteru kredytu, w którym to z definicji należy oddać „kwotę wykorzystaną” (z dokładnością do inflacji). Mechanizm zamiany (ang. Swap) występuje w instrumentach finansowych, i jest dopuszczony w polskim prawie od wielu lat. Wymaga jednak odpowiedniej informacji, której banki klientom nie dostarczały.

Bank centralny, poproszony przez stronę społeczną o wskazania różnic pomiędzy tzw. kredytem frankowym, a hybrydą kredytu złotowego oraz Swapa walutowo-procentowego [3], nie potrafił wskazać żadnych rozbieżności w zakresie essentialia negotii umów.

  1. Niepełna informacja o produkcie. Zatajenie kluczowych aspektów kontraktu

Raporty roczne banków nie potwierdzają tezy, by w latach 2005-2008 banki pożyczały od szwajcarskiego czy niemieckiego Schmidta, by udzielić kredytu Kowalskiemu. W większości zabezpieczały swoje ryzyko kursowe poprzez operacje na rynku derywatów (FX Swap). Dla banku efekt zabezpieczenia był podobny jak przy pożyczce do Schmidta, ale dla polskiego kredytobiorcy już nie. W przypadku pożyczki, szwajcarski czy niemiecki pożyczkodawca oczekiwałby wyłącznie zwrotu swojego kapitała (z odsetkami), przy czym, bez znaczenia byłby dla niego aktualny kurs waluty. W przypadku korzystania z instrumentów pochodnych – kontrpartner banku gra aktywnie na zmianę kursu, wg którego liczony jest przecież jego zysk. Zatem, mechanizm dzięki któremu banki zabezpieczyły swoje ryzyko kursowe, nie był obojętny dla kursu waluty – powodując osłabienie kursy przy wypłacie oraz wzmocnienie przy spłacie kredytów. Mechanizm ten został krytycznie opisany zarówno przez instytucje polskie (NBP, MinFin), jak i zagraniczne (Europejską Radę Ds. Ryzyka Systemowego, czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy). Szkoda tylko, że kredytobiorca nie dowiedział się od banku, iż nie pożycza od Schmidta, a będzie grał przeciw międzynarodowej korporacji dysponującej ogromną przewagą informacyjną i nieograniczonymi finansami.

 

Źródła:
[1]  Fragment wywiadu z drem Gomułką:
https://video.wp.pl/i,najgrozniejsza-obietnica-byla-pomoc-dla-frankowiczow,mid,2016978,cid,2303868,klip.html?ticaid=61aff0

Najgroźniejszym była obietnica pomocy dla frankowiczów. [Ustawa] miała zawalić finanse publiczne na skutek kosztów dużych dla systemu bankowego, a także dla finansów publicznych. Ta pomoc dla frankowiczów miała być jakieś od 50 do 60 mld złotych ROCZNIE!

[2] Anonimowy (a jakże) bankowiec fantazjuje o skutkach „pomocy”:

https://businessinsider.com.pl/finanse/ustawa-o-pomocy-dla-frankowiczow-banki-boja-sie-skutow/6pmjz9z

[3] Hybryda kredytu złotowego oraz kontraktu zamiany procentowo-walutowej (CIRS)

https://web.archive.org/web/20140813030740/http:/www.bph.pl/repo/bph/korporacje/transakcje_skarbowe/stopa_procentowa/CIRS_kredyt.pdf